sobota, 26 lipca 2014

Wywietrzyć wietrznicę, oświetlić świecka - "Paskudki słowiańskie"

Słowo "mitologia", dla dziecka kształconego w polskiej szkole, jest niemal synonimem zespołu mitów Greków i Rzymian. Ewentualnie starożytnych Egipcjan. Jaki był atrybut Zeusa? Piorun. A Peruna? A kto to jest Perun? Dziecko dowie się w szkole, że tysiące kilometrów na południe, w starożytnym Rzymie, domami opiekowały się lary i penaty. A u nas - pusto. O, przepraszam, od zawsze polatują nad nami Aniołowie Stróże. Piszę "u nas", mając na myśli tę przedziwną lukę, którą ma w wiedzy dziecko przekonywane, że data 966 r. n.e. zapoczątkowała nie tylko polskie państwo, ale cywilizację na naszych ziemiach. Przed tą datą - biało, jakby świat się dla nas dopiero wtedy zaczął, jakbyśmy od stadium czworaków i zwierzęcego porykiwania przeszli do etapu zorganizowania, mowy, et cetera. Ze świadomością słowiańskich korzeni dość krucho, nastawieni jesteśmy na budowanie tożsamości europejskiej.



Kiedy przeglądamy kanon lektur z języka polskiego*, nie widzimy w nim pozycji, które dotykałyby zagadnienia dziedzictwa słowiańskiego. Są baśnie literackie, zdarzają się pojedyncze legendy, przerabia się mitologię grecką i rzymską, później może mignieStara baśń... Na półkach w księgarniach także ubogo. Śpiewająca lipka z Media Rodziny, Bestiariusz słowiański, legendy i baśnie regionalne, ale czy odwołują się do czasów przedchrześcijańskich? Więcej pomysłów książek dla szkolniaków? A dla przedszkolnych?** Dlatego szalenie się cieszę, że książka, o której piszę poniżej, powstała.


Południca


Paskudki słowiańskie z Wydawnictwa Myślanki to zbiór wierszowanych historyjek poświęconych istotom zamieszkującym onegdaj wyobraźnię ludzi, mieszkających na terenach dzisiejszej Polski. Nie rozumiemy słowa onegdaj? Bo należy ono do przeszłości językowej, jest archaizmem oznaczającym "dawniej, niegdyś". To słowo przeszło na językową emeryturę, podobnie jak przeszły na nią stworzenia goszczące w wierszach Magdaleny Mrozińskiej. Obecni w książeczce mitologiczni figlarze, to banda powołana przez naszych przodków, by wyjaśniać prawidłowości przyrody, odpowiedzialna za takie rzeczy jak szczęście lub pech, zubożenie lub wzbogacenie, a nawet niewyspanie.

Gnieciuch


Istot w książce jest dziesięć: mamuna, świecek, dytko, jaroszek, kłobuk, wietrznica, gnieciuch, południca i północnica, płanetnicy i błędnik. Ach, wiecie, wymieniałam z pamięci, nie zaglądając do książki - już się rozpanoszyły w wyobraźni te urocze chimery! Jeśli dziecko poprzez treść wiersza nie dość dobrze uchwyci naturę istoty, Mrozińska proponuje słowniczek na końcu. A mnie urzeka to, że przecież korzenie nazw fantastycznych stworzeń są w języku, którym mówimy, możemy z dzieckiem pobawić się w odgadywanie z nazwy, jaką psotę spłata wietrznica albo błędnik. Tak więc, może i przeszły na emeryturę, jak deklarują Autorki, ale język, który kiedyś obdarzył je nazwami, przechowuje pamięć o nich.

 Mrozińska przybliżyła dzieciom bestyje, wkładając je we współczesne realia. Mamuna włazi ludziom do łazienki i zamienia kurki z wodą. Dytko nawiedza lusterko próżnej Mani, siedmiolatki (nasze przodkinie wierzyły, że nadmierne przywiązanie do własnego odbicia sprowadzi do lusterka brzydala o pajęczych nogach; pamiętacie książkę i film Małgosia contra Małgosia?). Zaś kiedy zawieje gwałtowny wiatr, nasłuchujcie śmiechu wietrznicy - bo właśnie ta figlara wówczas tańczy. Macie pretensje o niebo zaśmiecone chmurami? Wińcie za to płanetników i ich niehumor. Jeśli wokół kurnika snuje się smętny kurak - łapcie go, to kłobuk, on przyniesie bogactwo (kłobuk mieszkał w Skiroławkach Nienackiego).


Wietrznica


  Historyjki są w większości udatne, dowcipne i jednak - z dreszczykiem, choć bez grozy. Bez ekscytacji i niepokoju się nie obędzie, kiedy chce się stwory obudzić, a nie stworzyć gabinet figur woskowych :) Zmienność kształtu, upodobanie do łudzenia oka, to właściwości istot z wierzeń; życzliwa im wyobraźnia dba o to, żeby zanadto nie precyzować, nie przygwoździć do ziemi opisem, bo wówczas, przechodząc na stronę empirii, mogłyby... przestać istnieć. A tak, z gotową wyobraźnią i bez skłonności do nadmiernej precyzji, w kłębie wichru można usłyszeć śmiech, zaś w jakiejś kurzej outsiderce zobaczyć kłobuka.
Istoty pozostają na granicy wzroku, dając się poznać głównie poprzez działanie. Może stąd wynika niedoprecyzowanie ilustratorskie, nie z braku przedstawień na wzór, a z chęci oddania władzy dziecku, które w swej głowie narysuje świecka czy mamunę? Kolory są przybrudzone i przenikają się. Wycinankowe czy niewprawnie, po dziecięcemu rysowane stwory zamieszkują płowy krajobraz. Widać kartonową albo włóknistą fakturę papieru, niedbałość kreski. Czcionka interesująca.

Kłobuk


Ale tym, co podbiło moje serce, jest język. Współczesna, bogata polszczyzna Mrozińskiej ożywia stworzenia! Co się tu dzieje? Otóż formują się obrazy, dzieje się historia, wesoła, tajemnicza lub nastrojowa. Ale chwilami coś rozgrywa się w samym języku: przysłowia zaczynają figlować, słowa wchodzą w nieoczekiwane związki i budzą wesołość. Ponadto ten język nie tylko znaczy, a mnożąc znaczenia myli i psoci, ta mowa brzmi. Koncert głosek nie jest nachalny, jak w wierszach logopedycznych, ale na tyle dobrze skomponowany, żeby uświadomić dziecku, że polszczyzna brzmieniowo może się podobać. Ach, jak dobrze ta językowa świadomość pasuje do tematu. Ratować stworzenia, ratować język. Co tu kryć, ucieszyły mnie Myślanki.

A tak w związku ze słowiańską nocą kupały wypłynęło z pamięci stareńkie słowo nasięźrzał. Język polski jako język obcy: co to znaczy? Dalej, Sowiźrzały, analizować. A później poczytajcie, co to za dziwo nasieźrzał i kiedy o nim mówiono...

Płanetnik


Przypisy:

*  (który, wedle deklaracji, ma być elastyczny, nastawiony na wyszukiwanie wartościowych książek, które obudzą i podtrzymają pasję czytania, zaś wielka władza wybieracza lektur spoczywa, przynajmniej w szkole podstawowej, w rękach nauczyciela

**  Jest/Była też książka, która intencją bliska jest mojej dzisiejszej lekturze, mianowicie Domowe duchy Dubravki Ugresic, ilustrowane przez Iwonę Chmielewską - będzie w Nieparyżu, a jakże. Przyświeca im ten sam zamiar: zapełnienia pustej przestrzeni istotami opiekuńczymi lub psotnymi, patronującymi jednej zmorze lub zdarzeniu. Co więcej, miło mieć poczucie odpoczynku od jedynie słusznego racjonalistycznego trybu wyjaśniania zdarzeń...

tytuł: Paskudki słowiańskie
ilustracje: Maria Dek
wydawnictwo: Myślanki
rok wydania: 2013

Autor: Magdalena Mrozińska






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz