piątek, 31 stycznia 2014

Wikingowie w Polsce – prawda czy mit?

Ostatnie dziesięciolecie to wzrost zainteresowania tematyką wikingów w Polsce. Odżyły stare koncepcje na ich temat, wskazujące na istotny wpływ na kształtowanie polskiej państwowości. Pojawiło się również nowe ujęcie tematu i nowe refleksje sugerujące zupełnie inny rodzaj wpływu ludności ze Skandynawii na Słowian Zachodnich.
„Wikingowie są na fali. Widoczne jest to szczególnie w czasie cieszącego się coraz większą popularnością Festiwalu Wikingów i Słowian na Wolinie, gdzie co roku przyjeżdżają tysiące osób. To sygnał wskazujący na zapotrzebowanie na wikingów” – opowiada PAP dr Leszek Gardeła, archeolog, pracownik Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Research Fellow w Centrum Średniowiecza i Kultury w Reykholt na Islandii – specjalista zajmujący się epoką wikingów.
W kulturze popularnej pokutuje mit wikinga jako bezlitosnego łupieżcy napadającego na przybrzeżne osady. Tymczasem zdaniem dr. Gardeły obraz ten nie jest wcale taki oczywisty.
„Przede wszystkim trudno jest jednoznacznie zdefiniować postać typowego wikinga. W świecie anglosaskim – potocznie określa się w ten sposób każdą osobę z obszaru Skandynawii z czasów VIII-XI wieku. Nieco inna definicja panuje na kontynencie. Sprzeczne ze sobą są również analizy lingwistyczne określenia +viking+" – opowiada dr Gardeła.
Być może słowo to pochodzi od staronordyckiego słowa vik, oznaczającego zatokę. W takim rozumieniu wiking byłby człowiekiem z zatoki. W drugim znaczeniu, również wypływającym z analiz lingwistycznych, należałoby łączyć określenie "viking" z czynnością, a nie miejscem. Wyruszanie na "viking" to wyruszanie po łup, czyli po prostu piractwo. W takim rozumieniu "viking" to okresowa profesja, pozwalająca na wzbogacenie się. Jak opowiada dr Gardeła, ostatnio zaproponowano jeszcze jedną interpretację, według której źródłosłowem tego określenia też jest czynność, ale polegająca na „zmianie miejsca w czasie wiosłowania”. W tym kontekście wiking to osoba wiosłująca, a nie krwawy rzezimieszek.
„Stereotyp krwawego wikinga pojawił się w kulturze masowej zapewne pod wpływem kultury zachodniej. Przecież doskonale znane są z anglosaskiej historiografii opisy ataków Skandynawów na Anglię czy Szkocję. Dodatkowo potwierdzają je wyniki ostatnich wykopalisk – w postaci zmasakrowanych szczątków najeźdźców bądź śladów ich obwarowanych obozowisk z okresu wczesnego średniowiecza” – dodaje archeolog.
Polscy naukowcy zaczęli się interesować tematyką wikińską już w okresie zaborów w XIX wieku. Najgłośniejszym echem odbiła się praca Karol Szajnochy, historyka Uniwersytetu Lwowskiego, w której przekonywał, że do powstania państwa polskiego przyczynili się walnie Lechici, rozumiani jako plemię pochodzące ze Skandynawii.
„Była to karkołomna teoria oparta o, patrząc z naszej perspektywy, naciągane przesłanki natury lingwistycznej. Autor nie był w stanie wesprzeć swoich dywagacji ani dowodami archeologicznymi, ani źródłami pisanymi” – przekonuje dr Gardeła.
Do argumentów przytaczanych przez Szajnochę powrócił ostatnio Zdzisław Skrok w książce „Czy wikingowie stworzyli Polskę?”. Jednak zdaniem dr. Gardeły trudno o jednoznaczne dowody silnej obecności Skandynawów na terenie obecnej Polski. Nie skłaniają go do tego źródła pisane lub archeologiczne, w których czytelny byłby jakiś konflikt czy zdecydowany wpływ z Północy.
„Do niedawna Polscy archeolodzy uparcie twierdzili, że mieszkańcy Skandynawii często grzebali swoich zmarłych w grobach komorowych, czyli w zagłębionych w ziemię jamach ze ścianami wykonanymi z drewna – swoistych +podziemnych domach+. Stąd podobne konstrukcje odkryte na terenie naszego kraju traktowano jednoznacznie jako pochówki wikińskie. Dokładna kwerenda materiałów funeralnych z terenów Skandynawii i innych obszarów leżących w obrębie wikińskiej diaspory wskazuje, że nie był to aż tak powszechny i typowy pochówek w tym rejonie” – mówi naukowiec.
Już dr Andrzej Janowski ze szczecińskiego oddziału Instytutu Archeologii i Etnologii PAN zwrócił uwagę na to, że nie tylko forma grobu jest istotna, ale również jego wyposażenie – a to jego zdaniem w polskich pochówkach komorowych wcale nie wskazywało na pochodzenie z dalekiej Północy. Przykładowo w grobach dotąd uważanych za skandynawskie w zasadzie brak broni, szczątków zwierzęcych czy biżuterii o takim pochodzeniu. Wzornictwo tej ostatniej wskazuje raczej na wpływy słowiańskie.
„Groby komorowe znalezione w Polsce są dość późne i zasadniczo pochodzą XI wieku. Znajdującym się w części z nich trumnom należy raczej przypisać konotacje związane z ekspansją chrześcijaństwa, a nie wikingów” – uważa dr Gardeła.
W jaki sposób zatem Skandynawowie chowali swoich zmarłych na ziemiach obecnej Polski? Czy jesteśmy ich w stanie wytropić, jeśli do nas dotarli? Zdaniem dr. Gardeły jest to zadanie bardzo trudne, bo wczesnośredniowieczne społeczności skandynawskie chowały swoich zmarłych w różny sposób, czasem mało dystynktywny – np. do niczego nie wyróżniającego się grobu szkieletowego wkładano jedynie żelazny nożyk. Podobnych grobów we wczesnośredniowiecznej Polsce było mnóstwo i nikt dotąd nie uznał ich za wikińskie.
„Tylko kilka pochówków na terenie obecnego Pomorza, moim zdaniem, należy uznać z całą pewnością za należące do przedstawicieli dalekiej Północy, należą do nich m.in. odkrycia ze Świelubia oraz Elbląga” – dodaje.
Błędem polskiej nauki – zdaniem dr. Gardeły – jest poszukiwanie śladów wikingów w Polsce tylko w grobach elitarnych. Kto wie, ile niepozornych grobów przybyszów uszło uwadze prowadzących wykopaliska.
W kontekście wpływów skandynawskich rozpatrywana jest ostatnio także osada w Wolinie. Zdaniem archeologa było to miejsce, które najprościej opisać jako strefę wolnocłową na obecnych portach lotniczych. Mieszały się tam wpływy różnych, pochodzących z odległych rejonów kupców.
„W Wolinie wiele znalezionych zabytków nawiązuje do stylu wikińskiego. Moim zdaniem faktycznie można uznać, że istniała tam jakaś grupa przyjezdnych rzemieślników i kupców z Północy” – uważa badacz.
W X–XI wieku społeczności z różnych regionów ówczesnego świata posiadały szereg sposobów na manifestowanie swojej tożsamości i odmienności. Mógł to być specyficzny ubiór, ale także język, zwyczaje czy wierzenia. Osady handlowe, takie jak Wolin, stanowiły tygiel kulturowy, ale tam dominującą grupą byli jednak Słowianie.
Skandynawowie z pewnością pojawiali się na polskich ziemiach, ale ich największa aktywność skupiała się na obszarach Pomorza. Byli to przede wszystkim kupcy, handlarze.
„Ostrożna ocena wszystkich przesłanek wskazuje, że Skandynawowie nie mieli większego wpływu na ukształtowanie się polskiej państwowości. W materiale archeologicznym brak śladów konfliktu z obcą siłą – z najeźdźcą. Trudno również wytropić pochówki przybyszów – wiele z tych kiedyś uznanych za takowe, zostało źle zinterpretowanych – badający je archeolodzy tylko pobieżnie przyglądali się materiałom skandynawskim i w wielu przypadkach dokonywali błędnych porównań ” – kończy dr Gardeła.



Autor: szz/ mrt/
Nauka w Polsce - PAP



Wielka wyprawa księcia Racibora - recenzja


Być może to wyłącznie moja subiektywna opinia, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że wciąż próbuje się usilnie promować martyrologiczną historię Polski, opartą na ciągłym rozpatrywaniu serii klęsk oraz kreowaniu mitu o tzw. „Chrystusie Narodów”. Na szczęście stan ten, być może dobry dla Polaków stłamszonych po nieudanych powstaniach narodowych, a także w niezrozumiały sposób wciąż podtrzymywany po upadku minionego ustroju, co jakiś czas przełamują publikacje nowatorskie, nie wpisujące się w dotychczasowy schemat. Jedną z nich jest najnowsza pozycja Instytutu Wydawniczego Erica zatytułowana „Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku” Artura Szrejtera.

Wyprawa księcia Racibora

Zgodnie z informacją wydawcy, książka ta jest pierwszym monograficznym opracowaniem wojny konungahelskiej. W przystępny a jednocześnie rzetelny i szczegółowy sposób ukazuje jej przyczyny, przebieg i konsekwencje. Stara się odpowiedzieć na pytanie, kto i w jakim celu wysłał za morze armię liczącą kilkaset okrętów i prawie 30 tysięcy ludzi. Armię, która pod dowództwem pomorskiego księcia Racibora odniosła jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw w ramach średniowiecznych operacji wojskowych Północnej Europy. I bynajmniej nie ma w tej opinii nic przesadzonego…

Tom I „Polityczna szachownica XII wieku”

Pierwsza część publikacji zatytułowana “Polityczna szachownica wieku XII” stanowi swego rodzaju wprowadzenie, przybliżające szerokie tło polityczne wyprawy. Jest ona napisana w tak przejrzystej i przystępnej formie, że autor winien poważnie zastanowić się nad podobną, odrębną publikacją opisującą dzieje polityczne ówczesnej słowiańszczyzny. Z zarysu tego dowiadujemy się, od jakiego okresu mówić możemy o zauważalnym pojawieniu się Słowian nad Bałtykiem, jak również o tym, że poszczególne ówczesne państwa nie istniały w próżni, lecz były od siebie współzależne w ramach dynamicznie zmieniających się stosunków międzynarodowych. Na tym tle szczególnie ciekawie przedstawiono z kolei  posunięcia polityczne poprzedzające rok 1136, związane z postacią Bolesława III Krzywoustego.
Główna część pracy badawczej oparta została na źródle skandynawskim zatytułowanym “Saga o Magnusie Ślepym i  Haraldzie Słudze Bożym”, części “Heimskringli” będącej zbiorem opowieści o królach norweskich, opracowanych lub od nowa spisanych przez islandzkiego historiografa Snorriego Sturlusona żyjącego w latach 1179 – 1241. Ten sagnamad, poeta, krwawy wódz i bezlitosny polityk, bardzo szczegółowo omówił wyprawę Racibora, poświęcając jej aż dwa i pół rozdziału swojego utworu, co samo w sobie świadczy o randze tego wydarzenia. Dzięki temu (oraz wnikliwej analizie Artura Szrejtera)  możemy wejrzeć w tajniki skomplikowanej polityki międzynarodowej, prowadzonej w pierwszej połowie XI wieku przez państwa Europy  Środkowej i Północnej.
Choć temat wyprawy podejmowany był już wcześniej, przez takich badaczy międzywojennych jak Leon Koczy, czy historyków działających po wojnie jak Karol Maleczyński, Krystyna Pieradzka czy Gerard Labuda, to dotąd czyniono to w sposób dość ogólny, nigdy tematu nie przedstawiając jako samodzielne opracowanie. Główny tego powód upatrywany jest w sporze narodowo-politycznym toczonym między badaczami polskimi a niemieckimi, dotyczącym wpływu starożytnych ludów germańskich na kształtowanie się Słowiańszczyzny, jak również kwestii germańskości lub słowiańskości starożytnych mieszkańców ziem polskich, a także roli jaką Skandynawowie odegrać mieli w powstaniu państwa polskiego.

Mieszko I nie był wikingiem

Przykładowo uczeni niemieccy byli zwolennikami upatrywania w Mieszku I wikinga (czego echa nadal pokutują w wielu współczesnych teoriach), w odpowiedzi na co historycy polscy przez lata starali się zaprzeczać jakiejkolwiek obecności ludności skandynawskiej na ziemiach słowiańskich (tym samym nasi naukowcy, nie uznając sag za źródła dostatecznie wiarygodne, nie mogli również w pełni otwarcie powoływać się na nie ukazując słowiańskie zwycięstwa). Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku zaczęto, głównie pod naciskiem jednoznacznych wyników odkryć archeologicznych, podważać większość fałszywych a silnie dotąd się utrzymujących stereotypów. Archeologia z jednej strony potwierdziła silne zjawisko osadnictwa skandynawskiego na wybrzeżach słowiańskich we wczesnym średniowieczu (szczególne w ośrodkach kupiecko-rzemieślniczych), z drugiej zaś dużą aktywność handlową i militarną Słowian na Bałtyku od VIII do XII stulecia (włącznie z akcjami osiedleńczymi na wyspach południowoduńskich, w Skanii i w niektórych miastach Skandynawii). Tym samym, obok badań religioznawczych i etnologicznych, także świadectwa archeologiczne ostatecznie potwierdziły wiarygodność licznych sag.

Naukowe opracowanie w popularnonaukowej formie

Artur Szrejter opierając się na tekście podstawowym za jaki obrał sagę Sturlusona (kilka polskich prac, jedynie szczątkowo podejmujących to zagadnienie, traktując jako narzędzie posiłkowe), chcąc właściwie odczytać ten erudycyjny i wieloznaczny tekst, zajął się nim w sposób interdyscyplinarny, polegający na kompleksowym połączeniu ustaleń z kilku dziedzin: historii, archeologii, religioznawstwa, etnologii i literaturoznawstwa.  Jednocześnie, poświęcając wyprawie konungahelskiej odrębne opracowanie, postanowił ująć je w formie popularnonaukowej, w przystępny sposób przybliżając to niezwykle ciekawe wydarzenie historyczne możliwie szerokiemu gronu odbiorców. Autor nie kreuje się przy tym na wyrocznię, wyraźnie przedstawiając najprawdopodobniejszą według siebie wersję tamtych zdarzeń.

Mit o prymitywizmie sztuki wojennej dawnych Słowian obalony

Całość wyprawy jawi się jako szczegółowo przemyślane i zaplanowane przedsięwzięcie, którego ukoronowaniem było zdobycie jednego z ważniejszych miast północnej Europy. Przy dogłębnej analizie sagi okazuję się, że Słowianie odznaczali się rozwiniętą strategią (w większej, operacyjnej skali) jak i taktyką (w mniejszej skali, związanej z bitwą kończącą tę wyprawę). Nad wyraz dobrze wyposażona, liczna armia dowodzona przez Racibora, cechowała się karnością i przykładną organizacją oddziałów, przecząc tym samym potocznej opinii o prymitywizmie sztuki wojennej dawnych Słowian. Niektóre z zastosowanych technik, jak na tamte czasy, zdają się wręcz zaskakiwać innowacyjnością. Dobitnie dowodzą, iż Wendowie – pomimo, iż jako poganie byli przez wikingów postrzegani jako gorsi – w niczym im nie ustępowali na polu walki, a w wielu aspektach sztuki wojennej wręcz ich przewyższali, czego najlepszym dowodem był ostatecznie upadek Konungaheli. Tym bardziej zaskakujące, że ten niekwestionowany sukces naszych przodków, który został uhonorwany w jednej z sag obcego narodu, u nas samych jest tak mało znany.

Aspekty religijne

Co jednak szczególnie winno zainteresować rodzimowierców? Po pierwsze fakt, że dotychczasowe opracowania, oparte na wcześniejszych przekładach sagi opisującej wyprawę na Konungahelę, praktycznie nie wykazywały zainteresowania aspektami religijnymi. Z relacji tej przykładowo dowiadujemy się natomiast, że pomimo misji chrystianizacyjnych (w tym szczególnie Ottona z Bambergu w latach 1124-1125 oraz w 1128 r.) większość Pomorzan w praktyce nadal pozostawała poganami. Przy tej okazji Artur Szrejter w swym opracowaniu wspomina o wybuchu powstania antypolskiego i antychrześcijańskiego w 1127 roku na Pomorzu Zachodnim i Zaodrzańskim (stara się jednocześnie przybliżyć towarzyszące mu okoliczności). Co istotne – w celu pełnego i właściwego zrozumienia dawnych źródeł, szczególnie tej ich części, które nawiązywały do pogaństwa, autor opracowania musiał wykazać się zarówno znajomością ówcześnie używanych form stylistycznych, jak również  etnicznych wierzeń, a także uwzględnić neoficką umysłowość autora sagi.
Z drugiej strony, co osobiście odebrałem jako drobny zgrzyt, autor we wstępie na 10 stronie swej publikacji zauważa, iż Europa Północna radykalnie zmieniła swoje oblicze – “z anarchicznego, pogańskiego i wikińskiego w feudalne, chrześcijańskie i kupieckie”. Czy jednak można tu mówić o zdecydowanej wyższości jednej strony tego przeobrażenia nad drugą? Tym bardziej w sytuacji, gdy nie mamy realnego, racjonalnego porównania, jak mógłby ewoluować ów pogański ustrój plemienno-rodowy, gdyby nie zastąpił go popierany przez chrześcijaństwo feudalizm (który z większości wikingów, wolnych rolników, gospodarujących na własnej ziemi, którzy jednocześnie tworzyli warstwę wojowników, uczynił najprawdopodobniej zwykłych chłopów)? I czy był on rzeczywiście taki znów anarchiczny.
W dalszej części publikacji autor dodatkowo zauważa, że Skandynawów czy Słowian pomorskich cechowała wielka „giętkość zawodowa”. Ówczesne ludy basenu Morza Bałtyckiego zajmowały się każdym rodzajem działalności zarobkowej, który w danej chwili okazywał się najbardziej dochodowy. Oferujący towar kupcy w jednej chwili mogli przedzierzgnąć się w żądnych krwi piratów, by po powrocie do domu kilka następnych miesięcy życia spędzić jako rybacy czy rolnicy. Obraz taki potwierdzają nie tylko liczne opisy w sagach, tudzież pozostałych dziełach historycznych, jak również znaleziska historyczne. Te ostatnie szczególnie wyraźnie wskazują na wysoki stopień militaryzacji wszystkich warstw społeczeństw nadbałtyckich, co z kolei zdaje się wskazywać na bardziej wyrównany system społeczny, niż późniejszy wprowadzony przy okazji chrystianizacji feudalizm.

Podsumowanie

Podsumowując całość, Artur Szrejter w swym opracowaniu wykazał się szczególną znajomością nie tylko tematu głównego, ale i zagadnień pobocznych. Samo opracowanie jest pierwszym, uwzględniającym pełne tłumaczenie sagi, przez co niesie nieujęty dotąd zasób wiedzy nie tylko historycznej, ale i etnologicznej, a także religioznawczej. Większych błędów zasadniczo nie zauważyłem. Drobne potknięcia czy zgrzyty, których na upartego można by się doszukiwać, są jeśli już wynikiem wspomnianego popularnonaukowego stylu publikacji (który popularny jest momentami zupełnie bez potrzeby, jakby na siłę). W niczym nie umniejsza to jednak merytorycznej wartości tego opracowania, które pod tym względem stoi na najwyższym poziomie.
Podobnie rzecz tyczy się  strony technicznej publikacji, do czego Instytut Wydawniczy Erica zdążył nas już niemal przyzwyczaić. Twarda, solidna, częściowo powlekana okładka, dobrej jakości papier, szyty grzbiet. Książka przykuwa uwagę i ładnie prezentuje się na półce (świetnie nadaję się również na prezent). Jednym zdaniem – oprawa godna zawartości, a publikację po prostu miło jest wziąć do ręki. To naturalnie znajduje również odbicie w cenie, która według okładki wynosi 49,90 zł. Prawdziwych poszukiwaczy dobrych książek historycznych w żadnym wypadku nie powinno to jednak zniechęcać (tym bardziej, iż w księgarniach internetowych pozycję niniejszą znaleźć można znacznie taniej), bo tę publikację naprawdę warto mieć wśród swoich zbiorów. Wydawcy proponujemy natomiast rozważyć, czy nie warto w przyszłości wypuścić dodatkowo alternatywnej, tańszej  wersji, np. klejonej i w miękkiej okładce (której nie będzie żal zabrać do poczytania w środkach komunikacji miejskiej czy wrzucić do plecaka).
Publikacja zawiera kilka ciekawych rycin, poczynając od map poglądowych, po szczegółowo opisane rysunki pieszych wojowników oraz łodzi kończąc. Trochę niestety szkoda, że nie udało się ich w treści zmieścić więcej. W publikacji znajdziemy za to tekst sagi w oryginale. Nie zabrakło również bogatej bibliografii, a także indeksu zawierającego imiona, nazwy własne oraz wybrane terminy użyte w omawianym opracowaniu, co stosunkowo szybko pozwala odszukać interesujące nas zagadnienia. Na zakończenie dodam, że już teraz nie mogę doczekać się kolejnej, zapowiadanej przez Ericę książki Artura Szrejtera, pt.: „Pod pogańskim sztandarem. Dzieje tysiąca wojen Słowian połabskich od VII do XII wieku.” gdyż „Wielka wyprawa Księcia Racibora” zdecydowanie rozbudziła mój apetyt na więcej. Wszystkim natomiast, zwłaszcza mającym dość już ciągłego rozpamiętywania narodowych klęsk, omawianą pozycję szczerze polecam.
Autor:  Ratomir Wilkowski





Tytuł: Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku
Autor: Artur Szrejter
seria/cykl wydawniczy: Wojny Wikingów i Słowian tom 1
wydawnictwo: Instytut Wydawniczy ERICA
data wydania: 14 sierpnia 2013
ISBN: 9788364185052liczba stron: 244

Polskie Stonehenge - miejsce mocy na Podlasiu




Podlaskie Stonehenge (fot. WP.PL/Jakub Rybicki)



Białowieża znana jest w Polsce i na świecie z majestatycznych żubrów, żyjących w nieprzebranych ostępach puszczy. Niewielu jednak wie, że tuż obok wsi leży miejsce, którego natura nie jest do końca wyjaśniona. Podlaskie Stonehenge - miejsce mocy.


Miejsca mocy to punkty koncentracji stymulującej energii przyrody. Pulsują dziwną, nie do końca poznaną energią. Chory organizm szybciej wraca tam do zdrowia, a umysł łatwiej nawiązuje kontakt z wyższym wymiarem rzeczywistości. Owe „mocne punkty” Ziemi połączone są ze sobą liniami energetycznymi, oplatając naszą planetę siatką przypominającą strukturę kryształu. Najsilniejsze miejsca mocy znajdują się w punktach krzyżowania się owych linii. Tak przynajmniej twierdzą zwolennicy geomancji, sztuki wykorzystywania pozytywnej energii Ziemi i Kosmosu dla uzyskania harmonii z otoczeniem, a w konsekwencji zdrowia i szczęścia.


Miejsca mocy są rozsiane po całym świecie. To między innymi piramida w Gizie, Machu Picchu, Świątynia na skale w Jerozolimie, wyrocznia w greckich Delfach czy kaplica na Wawelu. Z reguły znajdują się one na terenie świątyń najróżniejszych wyznań. Człowiek, żyjący dawniej blisko natury, miał instynktowną zdolność odnajdywania miejsc o wyjątkowo pozytywnej energii. Stawiano tam budowle poświęcone bogom, w których aktualnie wierzono. „Magiczne miejsce” na Podlasiu jest o tyle niezwykłe, że znajduje się w środku puszczy i dlatego łatwo zaobserwować, jak bardzo odróżnia się od reszty lasu. Na swego rodzaju polanie rosną jabłonie, grusze i głogi, w miejsce typowych dla tutejszych lasów dębów, olch, świerków i brzóz. Możliwe, że w XIX w. istniało tu obozowisko pasterzy wypasających bydło w lesie. Trudno jednak wyjaśnić, dlaczego wiele drzew otaczających polanę rozgałęzia się z jednego pnia na dwa, trzy i cztery drzewa. Osoby znające puszczę twierdzą, że jest to zjawisko dość rzadkie, zdumiewa zwłaszcza nagromadzenie tylu „zmutowanych” drzew w jednym miejscu.


Wreszcie, nie da się nie zauważyć kamieni ułożonych w krąg, z wielkim głazem pośrodku. Najlepiej spojrzeć na nie z góry, z wieży widokowej ufundowanej przez – a jakże – producenta piwa „Żubr”. Być może chodzi o to, by wzmocnić doznania w miejscu mocy. Wpływ spożywania alkoholu w tak niecodziennym miejscu nie został jednak jeszcze zbadany przez żadną naukę. Badania geodezyjne wykazały, że kamienie są wkopane w ziemię na głębokość ponad dwóch metrów, a na powierzchni widać jedynie ich czubki! Czy oznacza to, że zostały tu ustawione tak dawno, że zdążyła je przykryć tak gruba warstwa ściółki? Zdecydowanie więcej tu pytań, niż odpowiedzi. Jaką funkcję pełniły głazy? Czy było to pogańskie obserwatorium słoneczne, kalendarz, miejsce kultu? Stworzyli je Słowianie czy lud zamieszkujący te tereny przed naszymi pradziadami?


A jak czuje się człowiek wewnątrz tajemniczego kręgu? Ufam święcie, że jest to miejsce niezwykłe. Niestety, jednocześnie jestem wyjątkowo mało wrażliwy na nadprzyrodzone zjawiska. Słyszałem o najróżniejszych reakcjach – najczęściej o wyjątkowo dobrym znakomitym samopoczuciu, ustąpieniu bólu głowy i innych dolegliwości. Niektórzy odczuwają swego rodzaju podniecenie, a nawet ekstazę. Trudno powiedzieć, na ile może być to efekt autosugestii. Nie brakuje jednak osób, które czują się w miejscu mocy źle – najczęściej są to bóle i zawroty głowy, chociaż zdarzały się też poważniejsze przypadki. Dlatego nie należy przebywać w kręgu dłużej niż kwadrans. Oczywiście nie brakuje również nieczułych osobników mojego pokroju, którzy nie czują absolutnie nic. Na energię płynącą z kosmosu również trzeba umieć się otworzyć – ważne jest pozytywne nastawienie wewnętrzne, wyciszenie i koncentracja. Ludzie wrażliwi nie powinni mieć jednak problemu z poczuciem tajemnej mocy.


Do „magicznego miejsca” łatwo można dostać się samochodem, skręcając przed Białowieżą w prawo i kierując się znakami. Ostatni kilometr należy przejść pieszo. Wyjątkowo leniwi mogą jednak poczuć moc również w parku pałacowym, tuż obok siedziby dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Na jednym z tamtejszych dębów, po ścięciu konara, ukazała się… głowa ludzka. Trudno było określić płeć wizerunku na drzewie, jednak wielu upatrywało w niej Chrystusa lub Matki Boskiej. Szybko okazało się, że dąb wydziela również niezwykłą energię, a za miejsce mocy oficjalnie uznano go po wizycie Leszka Mateli, polskiego autorytetu w geomancji. Wprawdzie „obraz” został już dawno zamalowany, ale nie znaczy to, że przestała kumulować się tu energia kosmosu.


Jak każde tajemnicze miejsce, także białowieski punkt przyciąga dziwne zdarzenia. W czerwcu 2007 nad Białowieżą pojawił się niezidentyfikowany obiekt latający, który spadł następnie na pole niedaleko „magicznego miejsca”. Okazało się, że nie był to pojazd Marsjan, a eksperymentalny balon ze specjalistyczną aparaturą, o wdzięcznej nazwie BOBAS 2, wypuszczony przez Politechnikę Warszawską.


Autor: Jakub Rybicki/ if/pw



wtorek, 28 stycznia 2014

Wystawa „Pradzieje i wczesne średniowiecze Opolszczyzny”





Wystawa została pomyślana jako całościowa prezentacja pradziejów naszego regionu, poczynając od ok. 300 000 lat temu do czasów wczesnego średniowiecza. W przejrzysty sposób przedstawione będą na ekspozycji zmiany, które zachodziły we wszystkich dziedzinach życia w kolejnych epokach: kamienia, brązu i żelaza. Podstawowym źródłem przekazu o formach osadnictwa, budowie domów, zdobywaniu pożywienia i surowców, z których wytwarzano przedmiotu codziennego użytku, broń czy ozdoby, a także o elementach kultury duchowej były oryginalne zabytki archeologiczne – materialne pozostałości ludzkiej aktywności na danym terenie.


Muzeum Śląska Opolskiego - Gmach Główny
ul. (nie) Św. Wojciecha 13, 45-023, Opole

Czas trwania: do 31 grudnia 2014




Najnowszy numer "Trygława", wiosna-lato 2013

Trygław to czasopismo związane z Niklotem - odwołującą się do przedchrześcijańskiej tradycji organizacją społeczną współtworzącym Ruch Narodowy. Pismo zawiera teksty naukowe dotyczące historii i etnografii, stojące na o wiele wyższym poziomie niż bełkotliwe, nudne i chore wypociny zalegające na stronach marranistycznych kwartalników poświęconych otumanianiu katolików. [...]
Najnowszy numer Trygława otwiera rozmowa Konrada Kasztanowskiego z Romanem Romanowiczem, siostrzeńcem Stanisława Szukalskiego i badaczem twórczości artysty - który chciał w opozycji do zachodu stworzyć sztukę wyrosłą z słowiańszczyzny. Co cenne redakcja nie cenzuruje wypowiedzi Romanowicza, dzięki czemu okazuje się, że Romanowicz uznaje poglądy polityczne Szukalskiego za nieprzemyślane, naiwne, i co gorsza nacjonalistyczne i antyżydowskie. Z wywiadu można się dowiedzieć, że Leonardo di Caprio wspierał finansowo promocje twórczości polskiego rzeźbiarza i grafika.
Autorem kolejnego teksu o Stanisławie Szukalskim zamieszczonego w Trygławie jest Władysław Kozicki. Ten doskonały tekst z 1929 roku trafnie ukazywał jak z premedytacją, dla reklamy, środowisko fanów idei Szukalskiego chamsko zrażało do siebie innych artystów w II PR. W tekście Kozickiego czytelnicy znajdą też opis prac artysty.
W kolejnej rozmowie, przeprowadzonej przez Artura Sobiela, profesor Jan Skoczyński autor książki „Neognoza polska” przybliżył historiozoficzną myśl Jana Stachniuka twórcy, antykatolickiej odwołującej się do wierzeń Słowian, Zadrugi. Zdaniem Skoczyńskiego ruch Zadrużny był gnostyki bo „przyjmowali oni dualistyczną wizje świata, w którym było tylko dobro i zło, żadnych elementów pośrednich”. Według Skoczyńskiego „spuścizna Stachniuka to konglomerat rzeczy znanych, charakterystycznych dla polskiego myślenia (Polacy wśród Słowian wyjątkowym plemieniem), oraz nowych (potrzeby odejścia od „martyrologii i mitu śmierci, w stronę mitu życia, witalizmu i tężyzny fizycznej”, potrzeba współzawodnictwa z innymi narodami a nie „stania w defensywie”). Podsumowując swoją wypowiedź Skoczyński uznał że idee Stachniuka nie są anachroniczne w III RP zważywszy na to, że Polscy stają się narodem coraz bardziej pogańskim, a coraz mniej katolickim.
Teksty w dziale historia rozpoczął artykuł Tomasza Szczepańskiego o piśmie środowiska zadrużan w Wielkiej Brytanii. Głównym przesłaniem czasopisma "Goreją Wici" było stwierdzenie że polski charakter narodowy w wyniku wpływu katolicyzmu jest wadliwy. Zadrużanie twierdzili, że Polska by przetrwać musi odrzucić destruktywny dych katolickiego personalizmu. Celem zadrużan była walka z katolicyzmem, komunizmem, nazizmem i faszyzmem.
W drugim artykule z działu historia Grzegorz Antosik opisał badania etnograficzne nad słowiańskimi bóstwami w oparciu o średniowieczne kroniki i analizę języków ludów słowiańskich.
Trzecim tekstem historycznym na łamach Trygława był wspomnienia zadrużanina Macieja Czarnowskiego z II RP, okupacji i PRL, a czwartym tekst o Konspiracyjnej Organizacji Wojskowej - Kadra Polski Niepodległej która podczas II wojny światowej zrzeszała zadrużan.
W dziale poświęconym etnografii, Marcin Stańczuk opisał rytuały weselne ludów słowiańskich i symbolikę budowli w kulturze ludowej.
Numer Trygława zamykały recenzje książek. Profesor Bogumił Grott zrecenzował książkę Grzegorza Krzywca „Szowinizm po polsku Przypadek Romana Dmowskiego 1886-1905”. Zdaniem Grotta bełkotliwa narracja Krzywca mająca robić wrażenie naukowej, w rzeczywistości zawiera kłamliwe sformułowania szkalujące Dmowskiego i narodowców, oraz nieistniejące cytaty. Według Grotta Krzywiec posługuje się „stereotypami, nie cofając się nawet przed oczywistym kłamstwem”, świadomie dezinformując czytelników. Dodatkowo Krzywiec w swej książce promował typowe lewicowe brednie o odpowiedzialności katolicyzmu za rasizm i nazizm.
W kolejnych recenzjach Mariusz Dymek zrecenzował „Publicystyka polityczna” Ernsta Jüngera, -
Ogniew „Pisma polemiczne” Rafała Leszczyńskiego, a Antyczny album o „Żołnierzach wyklętych”. Jako ostatnie zamieszczone zostały recenzje książek wydanych zagranicą.


Autor: Jan Bodakowski

poniedziałek, 27 stycznia 2014

TOP 7 słowiańskich zespołów

Boom na słowiańskie brzmienia trwa. Ostatni hit Donatana i Cleo „My Słowianie”, a wcześniej sukces albumu „Równonoc. Słowiańska dusza”, pokazują, że w Polakach wciąż drzemie zaciekawienie kulturą przodków i rodzimą wiarą.

Wiele osób twierdzi, że to co przedarło się do mainstreamu jest zbyt popowe i ogołocone z tradycji. Ciężko się z tą opinią nie zgodzić. Utwory takie jak „Nie lubimy robić” (Donatan, Borixon, Kajman) czy „My Słowianie”, nie pokazują zbyt wiele z pradawnej obrzędowości czy sposobu zachowania Słowian. Bardziej nawiązują do czasów obecnych, zapożyczając elementy ludowe i wykorzystując poczucie tożsamości słuchaczy z ludem indoeuropejskim, zamieszkującym tereny Polski. No nie oszukujmy się, miło popatrzeć na urodziwe panie z teledysków, ale to nie esencja. To nie jest to.

Istnieją jednak zespoły, które w większej mierze łączą swoją muzykę z wiarą oraz kulturą przodków. Jeżeli ktoś czuje niedosyt „słowiańskości” po wysłuchaniu rapu Donatana, będzie na pewno zadowolony mogąc posłuchać tych paru wykonawców. Albo i więcej. Jest mnóstwo innych, równie dobrych grup, które tworzą świetną muzykę.  
Oto subiektywne TOP 7 zespołów nawiązujących do tradycji Słowian (kolejność nie gra zbyt dużej roli):


1. Percival Schuttenbach – Brzmienia znane z albumu „Równonoc”, to w gigantycznej mierze dzieło właśnie tego zespołu (niestety, rozstał się on z raperem w dość przykrych okolicznościach, nieopłacone gaże i tak dalej). To oni nadali muzyce rapowej ludowego klimatu. Jednak jeszcze przed podjęciem współpracy z Donatanem, Percival Schuttenbach miało już za sobą parę płyt, a najgłośniejszą z nich była „Reakcja Pogańska”. Przybliżali też losy słowiańskiej mitologii w projekcie „Słowiański Mit o Stworzeniu Świata”, opowiadającym o stworzeniu świata oraz historii bóstw Peruna i Welesa (polecam!). W 2013 roku wydali album „Svantevit”.




2. Nów – Pogański zespół black metalowy z Torunia. Ostatnią (i jedyną pełnowymiarową) płytę nagrali w 2004 roku („Nowia”). Ich utwory są przesycone słowiańską dumą z dawnej wiary i niechęcią do chrześcijaństwa. Niektóre utwory melancholijne („Wzgórze Zapomnienia”), inne niemal bojowe („Wstań Synu!”), ale wszystkie, co nie jest wcale tak częste w black metalu, ze zrozumiałym growlem (!) i niosące pewne przesłanie. Mogą się wydawać nieco patetyczne, ale mają moc.


3. Radogost – folk-metalowy zespół ze Śląska Cieszyńskiego. Ich utwory są najczęściej żywiołowe i w majestatyczny sposób przedstawiają ludową wizję świata. Wykonawcy jednak nie rezygnują z humorystycznych, alkoholowych elementów, które zawarli w piosenkach „Dar Czarnego Licha” czy „Piwny Berserk”. Najnowszy album z 2012 roku „Dark Side of the Forest” wzbudził spore kontrowersje wśród fanów, bo był nagrany niemal w całości w języku angielskim.


4. Żywiołak – Zespół, który ładnie łączy elementy psychodeliczne i tajemnicę mrocznych, słowiańskich lasów z absurdalnym, barwnym humorem. Część utworów budzi na karku dreszcz (szczególnie za sprawą wokalistek), inne rozśmieszają, szydząc z trendów globalizacji i obaw Polaków („Wiochmen Pogo” na przykład). Żywiołak nie pozostaje przy jednym gatunku, dotyka folku, metalu, disco i reggae, bawiąc się różnymi stylami i tworząc z nich coś wyjątkowego.


5. Wojnar – wykonawca, który wydał cztery oficjalne płyty: „The Book of Veles” (czerpiący ze świętej, słowiańskiej Księgi Welesa), „Z Najgłębszych Borów Pieśni Wam Niosę”, „Kiedy Duch Wojny Nade Mną Powstanie” i „Jam Synem Orlim Jest Na Wieki”. Twórczość, w dużej mierze instrumentalna, przesycona jest elementami pogańskimi, a każdy utwór opowiada jakąś historię z czasów, gdy na polskiej ziemi stały posągi prastarych bóstw. Chociaż ten wykonawca miał mocno nacjonalistyczne początki, to muszę szczerze powiedzieć, że Wojnar najbardziej do mnie przemawia, jeżeli chodzi o muzykę związaną ze Słowianami. Może to kwestia oszczędności w słowach i postawienia na melodię?



6. Jar – zespół tworzy muzykę w oparciu o podania, legendy i obrzędowość Słowian oraz materiały etnograficzne. Wykorzystując instrumenty z epoki wczesnośredniowiecznej, przedstawiają życie i wiarę dawnych ludzi. Wydali cztery albumy: „Mała Nocka”, „Niesiem Plon”, „Jarowoj” i „Zimowe Staniesłońca”.  W porównaniu do innych zespołów z zestawienia, Jar najbardziej stawia na czysty folk i ludowość. Jeżeli chcecie poszukać typowych wiejskich, swojskich klimatów, to polecam serdecznie.




7. Arkona – jedyny zagraniczny zespół w zestawieniu, w dodatku ostatni, chociaż swoją ogólnoświatową sławą bije na głowy całą resztę. Rosyjska Arkona (nie mylić z polską, wykonującą black metal, ani czeską) gra muzykę folk metalową, a w grudniu skończyła swoją światową trasę (można ich było usłyszeć w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu). Wokalistka, Masha, potrafi porwać swoim głosem publiczność i wzburzyć krew w żyłach. Nazwa zespołu pochodzi od przylądka, na którym plemię Ranów oddawało cześć słowiańskiemu bóstwu Świętowitowi.



A na koniec, zamieszczam jeszcze listę innych, choć podobnych zespołów, które chętnie polecę. Jeżeli nie czujecie się „nasyceni słowiańskością” po wysłuchaniu utworów powyższych wykonawców, zawsze możecie poszukać dalej głosu swych przodków z takimi wykonawcami jak:
-Warraha
-Czeremszyna
-Stribog
-Kelthuz
-Kelthuzzar
-Slavland
-Leśne Licho
-Omnia
-Venedae
-Perunwit
-Greenwood
Tekst możecie też przeczytać na stronie studenckiej gazety „Tworzywo”: http://www.tworzywo-online.pl/?p=631