środa, 28 maja 2014

Adam Ruszczyński: Mieszko I. Skandynawski Jarl czy Słowiański Kneź?

Kiedy chodziłem do szkół wpajano mi, iż „historia magistra vitae est”. Uwierzyłem i pilnie się tej historii uczyłem. Zafascynował mnie zwłaszcza okres Pierwszych Piastów. Często bowiem zadawałem sobie pytanie – jak w ciągu 60 lat, bez telefonów, faksów, dróg, dwóch władcom – ojcu i synowi -praktycznie z niczego udało się stworzyć Państwo przez duże „P”- sprawne, silne, liczące się na arenie europejskiej, którego władcy byli „królom równi”.





Czytałem wtedy wiele, przez 4 lata, wraz z wielkopolskimi harcerzami, pracowałem jako pomocnik ( czytaj: gość od łopatki i zmiatania piasku w wykopie) na wykopaliskach na Ostrowie Lednickim- pierwszej stolicy Państwa Polskiego. Chłonąłem Buncha i Parnickiego, brnąłem przez Łowmiańskiego i Labudę, a wyśmienite reportaże archeologiczne Janusza Roszki „Pogański książę silny wielce” i „Kolebka Siemowita” czytałem tyle razy, że książki się rozpadły od wielokrotnego wertowania; słuchałem przecudnych gawęd dyrektora Łomnickiego i mając możliwość dyskutowałem o tym wielokrotnie z profesorem Miśkiewiczem. Ale nikt nie dawał jednoznacznej odpowiedzi – jak to się stało, iż dwóch przywódców w ciągu niewiele ponad pół wieku zjednoczyło rozproszone plemiona słowiańskie w jeden organizm.


Dziś wiem, że historia nie jest żadną nauczycielką, że każde pokolenie od nowa popełnia te same błędy, że nikt nie wyciąga wniosków z przeszłości, że tak na dobrą sprawę moglibyśmy się obejść bez znajomości dziejów starszych niż dzieje pokolenia dziadów. A jednak historia ma swoją magiczną siłę. Wielu z nas interesuje to co było kiedyś. Mam kogoś w rodzinie kto jest zafascynowany starożytnym Egiptem, mój przyjaciel Edward czyta wszystko co mu wpadnie w ręce o dziejach oręża polskiego w XX wieku, ktoś tam jest specjalistą od broni pancernej, znany w Zielonej Górze Mietek Bonisławski fascynuje się historią kolejnictwa. Czemu historia tak wciąga wielu? Najkrótsza odpowiedź – bo jest ciekawa.
Dlatego z olbrzymią przyjemnością poszedłem w minionym tygodniu do Muzeum na promocje książki znanego zielonogórzanina Adama Ruszczyńskiego. Adam, którego przez lata znaliśmy jako lidera countrowej „Grupy Rogala” i lokalnego polityka ,kilka lat temu objawił się jako pisarz historyczny. Jego naukowy debiut książkowy „Kawaleria w służbie Rzymu” okazał się nowatorskim spojrzeniem na dzieje jeździeckich formacji Imperium i zebrał bardzo dobre recenzje.


Teraz Adam zaprezentował swoje najnowsze dzieło: „Mieszko I. Skandynawski Jarl czy Słowiański Kneź?” - własną, autorską próbę odpowiedzi na pytanie kim był pierwszy historyczny władca ziem nazwanych dziś Polską i w jaki sposób odniósł sukces.


Autorską, to nie znaczy wyssaną z palca. Hipoteza, którą stawia Adam Ruszczyński nie jest nowa, pokutuje w kręgach historyków co najmniej 50 lat. Ale zawsze była traktowana po macoszemu. Tymczasem Ruszczyński, dokonując analizy najnowszych źródeł archeologicznych, sięgając po najnowsze opracowania i …konfrontując je ze skandynawskimi sagami ( to jest novum) śmiało stawia tezę: Mieszko I nie był Słowianinem. Był wodzem Wikingów, którzy przybywszy nad środkową Wartę podbili (zjednoczyli) miejscowe plemiona i stworzyli tu państwo, które, wbrew temu co wynieśliśmy ze szkoły początkowo nawet nie nazywało się Polonia lecz w tamtych czasach znane było jako „Schinesghe”. Ruszczyński wywodzi wprost – najpierw Skandynawowie (Wikingowie) podbili Słowian mieszkających na terenie dzisiejszej Polski ( a właściwie mieszankę słowiańsko-sarmacką) a potem , jak to często w dziejach bywa się z ich elitami zfraternizowali czyli jak to autor ładnie nazywa – dokonała się akulturacja. A potem uczynili wszystko by zatrzeć skandynawski charakter dynastii panującej. ( Dlaczego? przeczytajcie sami).


Ruszczyński stawia jeszcze jedną, kontrowersyjną, ale dobrze logicznie i źródłowo udokumentowaną tezę – Wikingowie pod wodzą Mieszka – Dagome i jego syna Bolesława środki na sfinansowanie budowy swego państwa, niewątpliwie potężne, czerpali z handlu słowiańskimi niewolnikami ! Byli, twierdzi Adam, jednymi z większych dostarczycieli niewolnej siły roboczej ( najbliższy wielki targ ludzkim towarem był w Pradze), która znad Odry, Warty i Wisły trafiała do Hiszpanii, Bizancjum czy Syrii.


I, powiada mieszkaniec Winnego Grodu, państwo Dagome- Mieszka nie powstało po to by zjednoczyć Słowian przeciwko Niemcom lecz by wzbogacić skandynawskiego jarla i jego drużynę.
Trzeba powiedzieć , że takich tez, przeczących temu co wynieśliśmy ze szkolnych ław, dowodzących, iż wcale my nie „królewski szczep piastowy” jest w tej książce wiele. Fascynujących. Bowiem narracja Ruszczyńskiego to nie powieść zrodzona w bujnej fantazji autora. Każda teza jest podparta bogatym materiałem naukowym, każda hipoteza ma jakieś umocowanie w pracach archeologów i historyków. Ruszczyński tylko na nowo odczytał to co było znane już dawno i skonfrontował to z najnowszymi odkryciami archeologicznymi. Także z tymi z Ziemi Lubuskiej. ( tu warto wspomnieć, iż autor był mocno zaprzyjaźniony z ojcem archeologii lubuskiej, odkrywcą ą Gostchorza Edwardem Dąbrowskim i w książce czuć fascynację archeologia jaką wielki lubuski badacz zaszczepił ongiś młodemu studentowi historii na zielonogórskiej WSP).


Nie czuję się kompetentny by oceniać naukowo książkę Adama ale powiem jedno – CZYTA SIĘ!
Dla kogoś, kogo interesuje tamten okres jest to super lektura! Ponad 250 stron niełatwego tekstu pochłonąłem w dwa wieczory i byłem niepospieszony, że to już.


Cieszę się, że ten wieczór spędziłem najpierw w Muzeum a potem na rozmowie z autorem i jego przyjaciółmi przy piwie w ogródku na deptaku. Na rozmowie, którą możnaby określić krótko: dociekania o tym skąd przychodzimy.


Kto nie był w Muzeum – niech żałuje! A kogo hipoteza o Wikingach jako założycielach Państwa Polskiego zainteresowała niech szuka książki w zielonogórskich księgarniach.


P.S. Jakby tego było mało tego samego dnia, tylko kilka godzin wcześniej w Muzeum Archeologicznym Środkowego Nadodrza w Świdnicy po raz pierwszy pokazano ( po restauracji) tzw. Skarb Wędrownego Metalurga z Bieszkowa czyli znalezisko z okolic Wiciny z czasów epoki brązu. Ale Wicina jako niewykorzystana atrakcja turystyczna regionu to temat na oddzielny wpis.


Autor: Andrzej Brachmański





Książka do kupienia tutaj:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz