niedziela, 1 czerwca 2014

Etnograficzne Źródła Słowiańszczyny: BOHDAN BARANOWSKI - WODNY ŚWIAT TOPIELCÓW I RUSAŁEK

Wierzenia Słowian przetrwały w różnej formie do dnia dzisiejszego w folklorze ludowym, dlatego badania etnograficzne stanowią obok archeologicznych nieocenione źródło wiedzy o zwyczajach i religijności naszych przodków. Oczywiście, to co pozostało z wiary i zabiegów magicznych dawnych Słowian zostało skażone wielowiekowym wpływem Kościoła, który ekspansywnie wdarł się do słowiańszczyzny. Natura nie lubi próżni, więc dawni Bogowie stali się diabłami nowej religii. Dlatego w miejsce czarta lub żydowskiego świętego  wystarczy podstawić odpowiedniego Boga lub Bóstwo Słowian, a wówczas z przesiąkniętych nadjordańską dżumą zwyczajów wychwycimy nowy obraz, w którym przetrwały słowiańskie obrzędy i wierzenia.


Z tego powodu rozpoczynam nowy cyk na blogu: Etnograficzne Źródła Słowiańszczyny, który otworzy praca tuza polskiej etnografii Bohdana Baranowskiego. Nie bez powodu jako pierwszy wybrałem rozdział poświęcony demonologii wodnej, gdyż zbliżająca się Noc Kupały w dużej mierze jest związana z tym żywiołem.




Noc Kupały
Autor: Boris Olszański

Spośród różnych demonów, w jakie wierzyły ludy słowiańskie, szczególną złośliwością odznaczały się te, które zamieszkiwały otchłanie wód. Czyhały one na kąpiących się, albo nawet tylko zbliżających się do brzegu rzeki, aby w zdradziecki sposób wciągnąć ich w przepastne głębiny i pozbawić życia. Wierzenia te prawdopodobnie w poważnym stopniu wiązały się ze słabą znajomością pływania w dawnych czasach. Woda była groźnym żywiołem, który rokrocznie zabierał wiele ofiar. A wypadki utonięć dość powszechnie tłumaczone były działalnością demonów wodnych.


Najstarszy chyba z polskich opisów demonów wodnych, czy też przebywających w wodzie istot piekielnych, pochodzi z 1278 r. Otóż tzw. "Rocznik Troski" zamieścił pod powyższą datą informacje, że oto impedimenta diaboli nie pozwalały rybakom na połowy w pewnym jeziorze. Pod przewodnictwem księży i rycerzy okoliczna ludność ruszyła z krzyżami i chorągwiami nad to jezioro. Zarzucone pierwszy raz sieci z wielkim trudem zostały wyciągnięte, a znaleziono w nich tylko trzy niewielkie rybki. Drugi raz zarzucone sieci zostały pogryzione. Za trzecim razem udało się je z wielkim trudem wyciągnąć. Znajdował się w nich potwór z głową kozła i rubinowymi oczyma. Przestraszona ludność rzuciła chorągwie i szukała ratunku w ucieczce. Wielu obecnych zapadło ze strachu na śmiertelną chorobę. A potwór zniknął w głębi jeziora. Nie wiemy, czy ów opis jest wynikiem bujnej fantazji kronikarza, czy też kopią obcych wzorów, importowanych z zagranicznych kronik lub żywotów świętych, czy też powtórzeniem opowiadań czerpiących swe źródło z wierzeń ludowych.


Na terenie Polski demony zamieszkujące otchłanie wód dość powszechnie nosiły nazwę topielców, topników, topców, chociaż lokalnie występowały jeszcze i inne rzadziej używane nazwy, jak np. utopce, utopicielki, potopielce, pływniki, wodniki, wirniki (od wirów), na Śląsku niekiedy wasermony itp. Dość często wreszcie używana była w wielu okolicach nazwa diabły wodne. Prawdopodobnie już w średniowieczu nastąpiło w tradycji ludowej przesunięcie niektórych wierzeń związanych z wodnymi czy bagiennymi istotami demonicznymi na diabły. Ksiądz Paweł Gilowski stwierdzał w drugiej połowie XVI wieku, że do piekielnego komputu należą również "wodni topcowie". A w wielu okolicach, do dziś dnia w wierzeniach ludowych nie ma wyraźnej linii przedziału między topielcami a przedstawicielami sił diabelskich.
W dawnych wierzeniach ludowych topielec był niekiedy bardziej złośliwy i groźny niż diabeł. Gdy bowiem bies wciągał ludzi na bagna przeważnie dla żartów i ograniczał się tylko do wynurzania swej ofiary w błocie i napędzenia jej strachu, to topielec dążył zawsze do tego, by pozbawić ją życia.



Bogunki i Rusałki,
źródło: Bestiariusz Słowiański


Pomieszanie topielca z diabłem powodowało powstanie różnych dziwacznych kombinacji. W Sieradzkiem w końcu XIX wieku wierzono, że topielec jest ożywiony przez diabła, względnie że topielcem zostaje samobójca pozostający pod specjalną opieką czarta. Niektórzy moi informatorzy z nadwarciańskich wsi Wieluńskiego tłumaczyli mi, że diabeł wchodzi w postać topielca i pod tą postacią stara się topić ludzi. Możliwe, że są to echa interpretacji podawanych przez proboszczów wiejskich, którzy od najdawniejszych czasów (niemal do ostatnich lat), starali się przedstawić poszczególne postacie z demonologii ludowej jako siły piekielne.


Zachowane relikty wierzeń w topielce są obecnie mocno zatarte i trudno jest wysuwać przypuszczenia, jak przedstawiał się obraz tych istot w religii przedchrześcijańskiej. Charakter wodnych istot demonicznych na poszczególnych terenach słowiańskich był dość różny. Nawet na obszarze ziem polskich istnieją duże różnice lokalne. Wieloznaczna nazwa "topielec" może sugerować, że chodzi tylko o duchy ludzi, którzy ponieśli śmierć przez utonięcie. Tymczasem badania terenowe wykazują, że wśród starszych ludzi kołaczą się gdzieniegdzie wiadomości o tym, że ongiś rozróżniano istoty demoniczne stale zamieszkujące wody, wyjątkowo złe i złośliwe, które starały się topić kąpiących, a nawet wciągać osoby zbliżające się do brzegów rzek, stawów lub bagien od ich ofiar, które stawały się topielcami niższego rzędu. Może nawet istniały jakieś odrębne nazwy ludowe, które później się zatarły.


Bardzo szeroko rozpowszechnione były wierzenia, że topielcem zostawał samobójca, który wybrał sobie śmierć przez utopienie. W Magnuszewie nad dolnym Orzycem na wschodnim Mazowszu opowiadano o pewnym rudym chłopaku imieniem Jacek, który odtrącony przez ukochaną dziewczynę utopił się. Chociaż ów wypadek miał jakoby miejsce "za pańszczyzny", a więc chyba przed 1864 r., to jeszcze w trzydziestych latach XX w. bano się tego groźnego topielca, o którym mówiono Jacek. Nie tylko topił on kąpiących się w rzece, ale podpływał pod sam brzeg i nagle wyskakując z wody wciągał do niej stojących na brzegu ludzi. Pewien dość leciwy chłop opowiadał mi wówczas, że gdy wiosną "przy wysokiej wodzie" stanął na brzegu Orzycu, nagle ziemia zarwała się pod nim i zobaczył wynurzającego się z rzeki topielca, który go ciągnął za nogi na środek, gdzie były groźne wiry. Szczęściem jakoby miał tyle przytomności umysłu, że przeżegnał się i znakiem krzyża zmusił Jacka do ucieczki. Nie miał zresztą żadnych wątpliwości, że był to Jacek, gdyż łatwo go było rozpoznać po zmoczonych i zmierzwionych rudych włosach.


W okolicy Lipska nad Biebrzą na Podlasiu opowiadano o pewnym chłopcu, który nie chcąc iść do wojska "na japońską wojnę" (a więc chyba w 1904 czy też 1905 r.) utopił się przywiązując kawał żelaza do szyi. Ów topielec z żelazem na szyi napadał później ludzi przejeżdżających przez rzekę albo kąpiących się w niej. Mój informator jakoby przeganiał konia na pastwisko przez dość płytką odnogę Biebrzy. Nagle ów topielec z żelazem na szyi ściągnął go z konia i ukląkłszy mu na piersi począł go topić. Szczęściem nie wypuścił on z ręki postronka od uzdy konia. l oto wystraszony koń wyciągnął go z wody. Razem z nim wyciągnięty na brzeg został ów topielec. O ile jednak w wodzie posiadał on olbrzymią siłę, to na stałym lądzie wystarczyło go lekko popchnąć ręką, aby z powrotem potoczył się do rzeki. Wyskoczył jednak z wody i krzyczał, że jeszcze dostanie do swych rąk niedoszłą ofiarę. l istotnie jakoby wystarczyło, że mój informator zjawiał się na brzegu rzeki, aby ów topielec pokazywał się i próbował go wciągnąć do wody. Na szczęście uprzedzony o tym niebezpieczeństwie mój rozmówca stale się miał na baczności i nie dał się zaskoczyć złośliwemu demonowi.


W Warcie w Raduczycach w Wieluńskiem popełniła samobójstwo przez utopienie porzucona przez narzeczonego dziewczyna. Przemieniła się ona w groźną topielicę, która ze szczególną nienawiścią odnosiła się do młodych mężczyzn. Jej ofiarą padło podobno wielu kąpiących się młodzieńców z sąsiednich wsi.


Topielica

Szeroko rozpowszechniony jest pogląd, że topielcem zostawało nie ochrzczone dziecko. W związku z tym w niektórych wsiach nad Wartą, na odcinku między Osjakowem a Sieradzem, można było jeszcze niedawno usłyszeć legendę o dziewczynie, która utopiła nie ochrzczone dziecko nieślubne. Minęły lata. Dziewczyna wyszła szczęśliwie za mąż. l oto pewnego dnia wybrała się wraz z całą rodziną na przechadzkę nad rzekę, w to właśnie miejsce, gdzie ongiś potajemnie utopiła swoje dziecko. Z rzeki wyszła maleńka postać, ociekająca wodą, nadzwyczaj silna, która momentalnie wciągnęła w głębinę wyrodną matkę. W Zambskach Kościelnych nad Narwią na wschodnim Mazowszu w latach trzydziestych miejscowa ludność z nazwiska wymieniała działających jakoby na tamtym terenie kilku topielców. Miały to być nieślubne dzieci utopione bez chrztu przez wyrodne matki. Mimo tego, że nieudowodniono im dzieciobójstwa opinia wiejska doskonale zdawała sobie sprawę z ich czynów, a nazwiska owych dziewczyn przylgnęły do żyjących jakoby w odmętach Narwi topielców.


Niekiedy w wierzeniach ludowych pojawiał się pogląd, że złowrogie topielce pochodzą z płodu kobiety, która utonęła będąc w poważnym stanie. Wierzenia tego typu z pewnością znane już były przed setkami lat. Znany pisarz rolniczy z drugiej połowy XVII w. dość ściśle powiązany z terenem Małopolski, Jakub Kazimierz Haur, w swym traktacie gospodarczym pt. "Skład abo skarbiec znakomitych sekretów ekonomiej ziemiańskiej" wydanym w Krakowie w 1693 r., przytaczał taką opinię o ludowych wierzeniach dotyczących demonów wodnych. Z podobnymi wierzeniami spotkałem się w szeregu wsi w okolicach Kłobucka i Krzepie oraz w Opoczyńskiem.


Na niektórych terenach, a więc np. w okolicach Pułtuska nad Narwią, Makowa nad Orzycem na wschodnim Mazowszu, w okolicach Uniejowa nad Wartą, nad górną Pilicą, we wsiach między Przedborzem a Sułejowem, można się spotkać z opinią, że topielcem zostaje po śmierci zły człowiek, którego niebo nie chce przyjąć. Z woli piekieł potępieniec taki musi przebywać w wodzie, blisko miejsca, w którym za życia mieszkał. W Popławach pod Pułtuskiem opowiadano o wyrodnym synu, który doprowadził do śmierci przez zagłodzenie swych rodziców będących "na wycugu", ustawicznym biciem żony spowodował jej zgon, następnie ojcowiznę, która miała przypaść jego dzieciom odpisał młodej dziewczynie, którą pojął później za żonę. Na dodatek krzywdził sąsiadów, a co gorsza oszukał nawet samego księdza prałata sprzedając mu chorą i nie posiadającą żadnej wartości krowę. Po jego śmierci szykujące się do zabrania jego duszy do piekła diabły krążyły wokół jego domu. Niewidoczna jednak siła nie pozwalała się im zbliżyć i pochwycić w swą moc grzesznika. Natomiast duszy złego człowieka wyznaczone zostały, na miejsce wiecznego potępienia, przybrzeżne wiry na Narwi. Wyłaniał się on wówczas, gdy w pobliżu ktoś się kąpał i starał się utopić swą ofiarę. Pewnego razu dwóch rybaków płynęło obok tego miejsca łódką. Topielec chwycił jednego z nich za nogę i próbował wciągnąć do wody. Rybak kurczowo trzymał się jednak krawędzi łódki. Jego towarzysz natomiast z całych sił walił wiosłem po głowie topielca. Nic to nie pomagało, a topielec z całych sił ciągnął do wody jego towarzysza. Dopiero, gdy rybak zwrócił się do niego po imieniu i nazwisku, pokutujący w wodzie grzesznik jakby się zawstydził i puścił nogę swej niedoszłej ofiary.

Topielec, Autor: Martiya_Khvar

W niektórych okolicach wierzono, że topielcami stają się wyrodne dzieci przeklęte przez matkę. We wsiach leżących koło Wyszkowa, nad dolnym Bugiem, w latach trzydziestych opowiadano o chłopaku, który okradł kościół i ustawicznie bił własna matkę. Przeklęty przez nią w trzy dni zmarł, a duszy jego diabły naznaczyły pokutę w Bugu tak długo, aż nie utopi siedmiu innych osób. Dopiero wówczas miał prawo wejść do piekła. We wsiach leżących na prawym brzegu Pilicy w okolicach Nowego Miasta opowiadano o topielicy, którą była dziewczyna przeklęta przez własną matkę, gdyż "zadała" się z niechrzczonym Żydem.
W wielu okolicach w wierzeniach ludowych istniały pewne dni lub nawet pory dnia, w które nie należało korzystać z kąpieli. Tak np. szeroko rozpowszechniony był pogląd, że ciężkim grzechem staje się kąpiel w niedzielę przed południem, gdy w kościele rozpoczyna się nabożeństwo. Przestrzegana była zasada niekąpania się w pewne określone dni, a więc np. w dzień św. Jana (24 czerwca), w dzień św. Piotra (29 czerwca), w dzień Wniebowzięcia Marii Panny (15 sierpnia). Również istniały pewne stałe terminy, przed którymi, albo po których, nie wolno się było kąpać. Na Mazowszu nad dolną Narwią, tego rodzaju datami był dzień św. Jana oraz św. Rozalii (5 września). Termin św. Jana, który jakoby "chrzcił wodę" i nie pozwalał topielcom wciągać w głębie swych ofiar znany był i z wielu innych okolic Polski. Istniały wreszcie zakazy kąpieli w pewnych określonych sytuacjach, a więc np. w wielu okolicach przed burzą lub po burzy, w dniach, w których kwitnie żyto itp. Otóż w wierzeniach ludowych człowiek kąpiący się w takim niedozwolonym czasie, często tonął wciągnięty na głęboką wodę lub wiry przez topielce, a po śmierci sam stawał się również groźnym topielcem.


Na wschodnim Mazowszu topielcem został Żyd, który utonął. Był on jakoby znacznie bardziej groźny od topielców chrześcijańskiego pochodzenia. Niedaleko Wyszkowa przed wielu jeszcze laty wywróciła się łódka, w której przeprawiało się przez Bug kilku Żydów, l oto jeszcze w kilkadziesiąt lat później, niektóre szczególnie silne wiry nazywano żydowskimi, i opowiadano, że w nich przebywają ci "nie ochrzczeni" topielcy, którzy wyróżniali się jakoby wyjątkową zaciekłością starając się swe ofiary wciągnąć w tonie wodne.


Bardzo ciekawe są zestawienia statystyczne dokonane przez Leonarda Pełkę w jego nie drukowanej jeszcze pracy o demonologii terenu dawnego województwa lubelskiego i rzeszowskiego. Otóż na pytanie dotyczące rodowodu demonów wodnych 79,4% informatorów odpowiadało, że były to dusze ludzi, którzy popełnili samobójstwo przez utopienie się; 4,2%, że dusze dzieci zmarłych bez chrztu; 3,1%, że dusze ludzi, którzy utopili się podczas kąpieli przed św. Janem (24 czerwca); 3,1%, że złe duchy (diabły); 3,1%, że dusze dzieci nieślubnych utopionych bez chrztu; 2,1%, że dusze ludzi niewierzących; 1,0%, że dusze dzieci przeklętych za życia przez matkę; 1,0%, że dusze ludzi, którzy popełnili samobójstwo przez powieszenie się; 1,0%, że pokutujące dusze ludzi złych i grzesznych; 1,0%, że duchy wylęgłe z piasku leżącego na dnie wód.


W tradycyjnych wierzeniach ludowych topielce występowały pod bardzo różnymi postaciami. Bardzo często zachowywały one taką postać, jaką posiadały w momencie śmierci. Na skutek jednak pobytu w rzece lub jeziorze ociekały one wodą, odzież miały mokrą, we włosach wplątane były wodorosty. Niekiedy jednak demony wodne z wierzeń ludowych przybierały określoną postać. Dość często więc były to kilkuletnie dzieci nagie lub ubrane tylko w białe koszulki, które jednak posiadały niesamowitą siłę i bez trudu mogły wciągnąć do wody najmocniejszego nawet mężczyznę. Również często był to dorosły nagi człowiek wyróżniający się jakimiś specjalnymi cechami, a więc np. sinym lub nawet zielonawym ciałem; nienormalnie wielką albo wyjątkowo małą głową; cienkimi, chudymi nogami; niechlujnymi czarnymi, rudymi lub nawet zielonymi włosami z wplecionymi w nie wodorostami; czerwonymi lub zielonymi wybałuszonymi oczami; odstającymi olbrzymimi uszami itp. Niekiedy znów miał to być mężczyzna w mokrym podartym ubraniu, lub w czarnym płaszczu; wstrętny karzeł w czerwonym płaszczu i takiej samej czapeczce; piękna naga lub ubrana tylko w białą koszulę dziewczyna.


Naturalnie w wielu wsiach miejscowi narratorzy zabarwiali opowiadania o topielcach różnego rodzaju szczegółami, typowymi dla danej okolicy. W okolicach Pułtuska nad Narwią, gdzie w końcu 1806 r. miała miejsce bitwa między siłami francuskimi i rosyjskimi, podczas której na skutek załamania się lodu potonęło wielu żołnierzy, jeszcze w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. opowiadano o pojawianiu się topielców w bardzo dziwnych mundurach wojskowych i wołających do ludzi stojących na brzegu w niezrozumiałym języku.


Dość często grasujące w wodzie topielce przybierały postaci zwierząt, ptaków, ryb itp. Na terenie np. obecnego województwa sieradzkiego i piotrkowskiego topielec pojawiał się najczęściej pod postacią zagubionego konia, pasącego się samotnie na brzegu rzeki. Jeśli go ktoś dosiadł, koń wskakiwał do wody i topił swoją ofiarę. Takiego spokojnie pasącego się konia widywano nad górną Wartą w południowej części Wieluńskiego. Miał on na sobie siodło i robił wrażenie zbłąkanego konia kawaleryjskiego. Przejażdżka na nim stanowiła dla wiejskiego chłopca nie lada pokusę. Niejeden miał postradać w ten sposób życie.
W okolicy Łęczycy przemieniał się w konia nie topielec, ale sam Boruta. Zanotowane w 1959 r. przez Jadwigę Grodzką legendy ludowe mówiły o tym, w jaki sposób diabeł ów pod postacią konia wabił do wody młodych mężczyzn.


Niekiedy topielec czy też diabeł chcąc ściągnąć do wody nową ofiarę raz po raz przybierał różne postacie, a to konia, psa, barana, świni, jelenia, sarny, kaczki, ryby, to znów płaczącego, zagubionego dziecka. W niektórych wsiach pojawiać się on miał w postaci potwora nie podobnego do żadnego ze znanych zwierząt. A wreszcie mógł on być zupełnie niewidzialny dla oka ludzkiego. Pewien mój informator z Goniedza nad Biebrzą na Podlasiu opowiadał mi, jak to kąpiąc się został pochwycony przez niewidzialnego topielca. Nie dostrzegał nikogo, ale czuł oślizgłe ręce, które go ciągnęły na głębinę. Opowieść o niewidzialnych topielcach szczególnie często można jeszcze nawet i dziś usłyszeć na terenie Mazowsza i Podlasia.
Natomiast w ostatnich czasach pewne wiadomości z zakresu biologii, podawane na wsi przez prasę lub radio, pomieszały się z tradycją wiedzy ludowej o topielcach. Nad Pilicą, w okolicach Nowego Miasta, zapoznano mnie z dość dokładnym wykładem o topielicach, który był ni mniej ni więcej tylko ludową przeróbką zasłyszanych wiadomości o ośmiornicach z mórz południowych. Pod Sulejowem słyszałem o topielcu, który ma postać olbrzymiej ryby i nazywa się "repin". Początkowo nazwa ta była dla mnie zupełnie niejasna, później jednak domyśliłem się z dokładniejszego opisu, że chodzi tu po prostu o rekina. Według informacji pochodzącej z Pajęczańskiego, w wodach rzecznych żyją "wirusy", które starają się wciągnąć kąpiących w głębiny i topić. Krąg osób wierzących w te bzdurne połączenia tradycyjnej wiedzy ludowej z wiadomościami z dziedziny biologii jest przeważnie znikomy. Ogranicza się do kilku lub kilkunastu osób z terenu jednej wsi. Nie ma już bowiem atmosfery sprzyjającej powstawaniu nowych postaci z zakresu demonologii ludowej.


Atakami topielców padali nie tylko ludzie, ale również i zwierzęta gospodarskie. Opowiadania o utopieniu przez demony wodne konia, krowy, świni lub owcy nie były jednak częste. Z pewnością wywołane to było tym, że zwierzęta potrafią dość dobrze pływać i rzadko toną. Zdarzają się jednak wypadki, szczególnie przy przeprawie przez większe rzeki, że osłabione zwierzę nie daje sobie rady z pokonaniem prądu i ginie w odmętach. Rozpaczliwa walka z żywiołem, jaką ono toczy, czyni wrażenie, że wciągane jest pod wodę przez jakąś niewidzialną siłę. O tego rodzaju wypadkach słyszałem nad dolną Narwią, gdzie dość często konie lub bydło przeganiane było na położone na drugim brzegu rzeki pastwiska. We wsiach pod Pułtuskiem opowiadano o topielcu Francuzie (a więc chyba ofierze bitwy pod Pułtuskiem w 1806 r.), który nie robił krzywdy ludziom, ale starał się topić konie, albo krowy. Również chwytać on miał pływające po wodzie kaczki i gęsi. Jeden z moich kolegów uczniów gimnazjum w Pułtusku, do którego zresztą miałem duże zaufanie, w 1928 r. z przerażeniem opowiadał mi, że stojąc na brzegu na własne oczy widział, jak topielec wciągnął pod wodę pływającą kaczkę. Prawdopodobnie był to olbrzymi szczupak lub sum, gdyż ryb tych w tamtych latach nie brakowało w Narwi, który potrafił porywać pływające po rzece ptaki.
Szeroko rozpowszechniony pogląd, że tonący człowiek znajduje się w rękach groźnego demona wodnego, powodował, iż wszelkie próby ratowania uważano za bezskuteczne. Mogły one najwyżej rozwścieczyć topielca i spowodować, że będzie się on starał uchwycić w swe ręce również i drugą ofiarę. Bardzo ciekawy przykład tego typu wierzeń rozpowszechnionych jeszcze w pierwszej połowie XIX w. w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego podał Adam Amilkar Kosiński w swej książce "Miasta, wsie i zamki polskie". Wierzenia te zresztą rozpowszechnione były również na prawie całym obszarze ziem polskich, a także i wśród wielu innych narodów słowiańskich, ugrofińskich i in.



Utopiec
Autor: WiedźmiN
Źródło: http://www.digart.pl/


W mniemaniu ludu obrona przed topielcami była prawie niemożliwa. Echem wpływów nauki kościelnej na demonologię ludową był rozpowszechniony szeroko pogląd, że od ataku topielca można się ustrzec, wchodząc do wody z krzyżykiem na piersiach lub przeżegnawszy się przed kąpielą. Niekiedy można go jakoby było powstrzymać przez zadanie mu zagadki lub pytania, na które nie umiał odpowiedzieć. Korzystając wówczas z nieuwagi topielca można się było wyrwać z jego rąk i uratować życie. Nad dolną Narwią opowiadano o pewnym sprytnym chłopaku, który gdy go topielec ciągnął na głęboką wodę krzyknął: "Patrz! Rzeka się pali!" Zaciekawiony czy też może zaniepokojony topielec począł się rozglądać wokoło. Moment ów wykorzystał chłopak, aby wyrwać się z rąk demona i dopaść do brzegu. Pewna kobieta z Serocka nad Narwią, gdy prała w rzece bieliznę, pociągnięta została przez topielca na głęboką wodę. Miała jednak na tyle przytomności, że krzyknęła "Pozdrowienia od Małgorzaty". Zdziwiony topielec wysadził głowę z wody i zaczął rozpytywać, o jaką to chodzi Małgorzatę. Moment ten wystarczył kobiecie, aby zdążyła dotrzeć do brzegu.


W niektórych okolicach istniał pogląd, że topielca można obezwładnić zarzucając nań szkaplerz lub różaniec. Tak np. według dziewiętnastowiecznego opowiadania podobno ongiś w Będzinie przebywał w Brynicy groźny topielec, który corocznie wciągał do wody liczne ofiary. Chcąc go unieszkodliwić tamtejsi mieszkańcy przygotowali nań zasadzkę i niespodzianie zarzucili mu szkaplerz. Topielec stał się wówczas bezsilny. Postanowiono zaprowadzić go do kościoła i ochrzcić. Przerażony tym topielec złożył solenną obietnicę, że już nigdy w tej miejscowości nikogo nie utopi. Istotnie dotrzymał słowa. Odtąd też w Będzinie nikt już nie utonął.


W wielu okolicach, a więc zarówno na terenie obecnego województwa sieradzkiego i piotrkowskiego, na wschodnim Mazowszu, na Podlasiu, słyszałem opowiadania o specjalnych zaklęciach, jakie znali rybacy, flisacy lub nawet młynarze, a więc ludzie stale stykający się z wodą, aby ustrzec się topielców. Dzięki nim można było być zawsze bezpiecznym od ataków ze strony tych groźnych demonów. Znajomość ich przechodziła jakoby z ojca na syna, albo też ograniczana była do pewnej wąskiej grupy zawodowej, W 1938 r. opowiadał mi na Narwi jeden z flisaków o tym, że gdy rozpoczął swą pracę przy spławie drzewa, retman pouczył go, że chcąc się uwolnić od topielca, należy wypowiedzieć magiczne zaklęcie: "Flis. Mlis. Klis." Istotnie pewnego razu, gdy przeskakiwał z tafli na taflę, z wody wyskoczyło nagie, małe dziecko i z niesamowitą siłą poczęło go ciągnąć do wody. Zdążył wypowiedzieć magiczną formułę i natychmiast topielec puścił go. Natomiast gorszy los spotkał jego przyjaciela, jąkałę, oto gdy topielec ciągnął go do wody wykrzykując pierwsze słowo tego zaklęcia zaciął się i został wciągnięty pod tratwę, spod której już nie wypłynął. Informator mój nie wiedział, co znaczą te tajemnicze słowa "Mlis" i "Klis", ale był głęboko przekonany, że całe to zaklęcie powiadamia topielców, że mają do czynienia z flisem wprowadzonym w różne tajemnicze dziedziny życia wodnych otchłani. Ów informator opowiadał mi o pewnym retmanie, który posiadał wysoką znajomość magii topielców. Oto gdy mu raz brzytwa spadła z tratwy do wody, krzyknął tylko jakieś zaklęcie i natychmiast topielec, mały, nagi chłopiec, podał mu z wody leżący już na dnie przyrząd do golenia.


W Wieluńskiem nad Wartą opowiadano o pewnym młynarzu, który znał różne zaklęcia, przy pomocy których nie tylko był bezpieczny od topielców, ale wykorzystywał je jakoby do reperacji wodnych urządzeń młyna.


Niewyjaśnionym w pełni zagadnieniem może być sprawa ofiar składanych demonom wodnym. Na terenie etnicznie rosyjskim nad Oką w pierwszej połowie XIX w. chłopi wiosną, gdy poczynały przybierać wody, wspólnie kupowali konia, nie targując się zupełnie o cenę, przez kilka dni intensywnie go żywili, a następnie nasmarowawszy łeb miodem, i uwiesiwszy mu dwa młyńskie kamienie u szyi zatapiali. Podobnie niektóre ludy ugrofińskie z terenów wschodniej Rosji składały demonom wodnym ofiarę ze źrebięcia. Czy na terenach Polski tego rodzaju ofiary były składane trudno jest odpowiedzieć. Niemal jedyną pewną informacją na ten temat jest świadectwo znanego badacza kultury ludowej ziem północno-wschodniej Polski, Zygmunta Glogera, z 1887 r., że nad jednym z jezior w Augustowskiem, w którym co roku ktoś tracił życie, aby tego uniknąć, miejscowi chłopi rzucali każdego roku kurę dla topielców.
Dość niejasna jest wzmianka z terenu Wielkopolski z końca jeszcze XIX w., że w Trzemesznie w dzień św. Jana zawsze tonęły trzy osoby. Otóż, aby zapobiec ofiarom w ludziach pod poświęconym dębem zabijano trzy koguty.


Natomiast trochę inny charakter ma podanie zapisane na terenie Wieluńskiego przez Wandę Drozdowską. Otóż w Kochlewie nad Wartą młyn zbudowany został jakoby za diabelskie pieniądze, które w zamian za swą duszę dostał młynarz. l oto w młynie tym mniej więcej co roku rozlegają się groźne wycia. Trwają one tak długo, aż do rzeki nie zostanie wrzucona specjalna ofiara w postaci kury lub gęsi. Wówczas "zakurzy się, zamąci i znów cały rok jest spokojnie". Być może to podanie z terenu Wieluńskiego świadczy o składaniu ongiś ofiar topielcom, których postacie zostały następnie zastąpione w podaniach ludowych przez diabły.


W 1938 r. na Narwi pewien flis, zresztą człowiek o mentalności blagiera, którego opowiadaniom nie dawałem zbyt wielkiej wiary, wspominał, że gdy po raz pierwszy rozpoczął pracę na tratwach, koledzy kazali mu się wkupić w łaski topielców przez rzucenie do wody drobnej monety kopiejkowej. Natomiast kilkunastu innych flisów, których o to pytałem, albo odpowiadali, że o takim zwyczaju nie słyszeli, albo, że ich znacznie starsi koledzy opowiadali, że bardzo dawno temu zwyczaj ten był przestrzegany, ale za ich życia już go nie kontynuowano.


W Ważnych Młynach nad Wartą, leżących między Częstochową a Radomskiem opowiadano mi o pewnym młynarzu, który pragnąc przychylnie usposobić do siebie i swojej rodziny demony wodne w oznaczonym miejscu nad samą wodą wystawiał na noc w miseczce trochę jadła. Codziennie rano miseczkę zastawał pustą. Ścisłość jednak tych informacji, pochodzących nie od samego młynarza, ale niezbyt przyjaźnie nastawionych do niego sąsiadów, wzbudzała sporo zastrzeżeń.


W niektórych okolicach znane były opowiadania o tym, jak rybakowi udało się złapać do sieci topielca i jak się on chciał wykupić. Różne były warianty tych opowieści w znacznym jednak stopniu zawierały one elementy znanej powszechnie bajeczki o rybaku i złotej rybce. W Zambskach Kościelnych nad dolną Narwią słyszałem jednak zupełnie inne, jakoby prawdziwe opowiadanie. Pewien rybak schwytał w sieć małe, nagie dziecko, które wyciągnięte na ląd obrzuciło go stekiem najbardziej wulgarnych wymysłów. Rybak posłał znajdującego się opodal syna po wodę święconą. Gdy nią polano dziecko, poczęło roztapiać się jak śnieg i po kilkunastu minutach pozostała po nim na brzegu tylko mokra plama. W Różanie znów nad Narwią pewien rybak miał wyłowić z wody małego Żydziaka w mycce i chałacie, który mamrotał coś po żydowsku. W pewnej chwili energicznym ruchem rozerwał sieci i skoczył do wody. Pozostał natomiast po nim silny zapach piekielnej siarki. A wreszcie liczne były warianty opowiadań o tym, jak złapany topielec starał się wciągnąć do wody trzymającego sieć rybaka.


Warto tu może wspomnieć o dość dziwnym diable, którego domeną były głównie tereny nad górną Wartą, Wieluńskie i Sieradzkie chociaż występował w wierzeniach ludowych i innych terenów (np. Małopolski). Diabeł ów nazywał się Rokita. Jak wskazuje nazwa, Rokita to prawdopodobnie przedchrześcijańska istota demoniczna, związana z bagnami i łąkami, zaliczona później do kręgu piekielnego. Już w procesach czarownic, z XVII i XVIII w. spotykamy się z diabłem Rokitą. Obecnie trudno odtworzyć jakieś specyficzne cechy, odróżniające Rokitę od innych diabłów. Na pograniczu powiatu wieluńskiego i łaskiego tlą się jeszcze echa dawnych wspomnień, że był to diabeł wysoko postawiony w hierarchii piekielnej. Rokita widywany był w postaci chłopa, pana lub zwierzęcia, najchętniej jednak przywdziewał strój szlachecki. Diabeł ów miał zresztą specjalną predylekcję do wciągania pod postacią konia lub jakiegoś innego zwierzęcia, swych ofiar na bagna i głębiny wodne. Być może więc na powstanie tego lokalnego przedstawiciela piekieł złożyły się również typowe cechy wodnych topielców. A wreszcie w wierzeniach ludowych z terenu północnego Podlasia występuje postać diabła błotnego. l on miał tendencje wciągania ludzi na bagna, nurzania ich w błocie, lub nawet topienia.


Zupełnie innym typem demonów wodnych niż topielce były rusałki. Istoty demoniczne tego typu najbardziej rozpowszechnione były w wierzeniach ludowych na terenach wschodnio-słowiańskich, a szczególnie ukraińskich i białoruskich. Na ziemiach polskich wierzenia z nimi związane były głównie na obszarach, na których następowało przemieszanie ludności polskiej oraz ukraińskiej i białoruskiej, a szczególnie na Podlasiu. Niekiedy pojawiały się jednak one i na ziemiach rdzennie polskich leżących na lewym brzegu Wisły, a więc np. na wschodnim Mazowszu.

nimfy-wodne-drzeworyt-1896-710720112.jpg
Nimfy wodne
drzeworyt 1896 r

W badaniach naukowych nad demonologią słowiańską wiele miejsca poświęcono rodowodowi wschodniosłowiańskich rusałek. Jest on prawdopodobnie bardzo skomplikowany. Otóż wiaro w piękne, lecz wyjątkowo groźne i okrutne boginki wodne rozpowszechniona była od dawna u wschodnich i południowych Słowian, a także u ludności greckiej, albańskiej i rumuńskiej. Być może wierzenia te wywodziły się ze starożytnej Grecji, a wzorem dla nich były opowieści o nimfach. Natomiast w świetle badań wielu autorów, którzy zajmowali się tymi zagadnieniami (m.in. polskiego filologa klasycznego Witolda Klingera) nazwa rusałek nadana została tym istotom demonicznym dość późno, być może dopiero w XVIII w., a wywodzi się ona ze starorzymskiego święta ku czci bogini Kamy, obchodzonego przez składanie jej ofiar z róż, przejętego następnie przez chrystianizm, jako święta Trójcy, przypadającego w okresie kwitnięcia róż, stąd też nazywanego świętem róż. Wraz z chrześcijaństwem nazwa ta dostała się na tereny krajów bałkańskich, następnie do wschodniej Słowiańszczyzny. Znana była ona początkowo jako święto czy też obrząd rusalów, a następnie powiązana została z nazwą demonicznych istot.
W okresie romantyzmu nazwa tych pięknych, kuszących młodych mężczyzn, istot demonicznych, rusałek, przeszła do literatury pięknej i stała się szeroko rozpowszechniona. Za jej pośrednictwem niekiedy trafiała być może nawet do wierzeń ludowych. Spotykałem się z nią, bardzo zresztą rzadko, na różnych obszarach leżących na zachód od Wisły (teren obecnych województw: częstochowskiego, kaliskiego, sieradzkiego, piotrkowskiego, płockiego i włocławskiego). Zawsze jednak opowiadania o rusałkach czyniły wrażenie nie reliktów dawnych wierzeń ludowych, ale jakichś bardzo niejasnych reminiscencji wpływów literatury pięknej, czy też być może echa współżycia miejscowej ludności z rosyjskim czy może nawet częściowo ukraińskim lub białoruskim garnizonem carskiej armii lub straży granicznej (np. dawna graniczna miejscowość Praszka nad Prosną).


Natomiast na niektórych terenach, na których żywioł polski był przemieszany z białoruskim lub ukraińskim (Podlasie, tereny na zachód od środkowego Bugu), jeszcze nie tak dawno spotkać było można wierzenia w tzw. rusawki, lub rusauki, będące w znacznym stopniu odpowiednikiem białoruskich czy też północno-wschodnich ukraińskich wierzeń w te istoty demoniczne.


Zamieszkujące w wodach, lub częściowo w nadbrzeżnych zaroślach, czy nawet w życie lub konopiach, rusałki, były duszami zmarłych nienaturalną śmiercią młodych dziewcząt lub mężatek, niekiedy tych, które postradały życie przez utonięcie. W Mielniku nad Bugiem na Podlasiu opowiadano, że rusałkami zostają dusze młodych kobiet, które zmarły na skutek nadużycia alkoholu. Wspominano tam o pewnej dziewczynie, która podczas swego wesela wypiwszy zbyt wiele wódki zmarła, a jej dusza przemieniła się w wyjątkowo groźną i okrutną rusawkę. Mieszkaniec Lipska nad Biebrzą, stolarz, który posiadał duże zainteresowanie kulturą ludową, a w czasie swych zawodowych prac przebywał w wielu miejscowościach na terenie Białostocczyzny, opowiadał mi o zasłyszanych wierzeniach, że rusałki są duszami poronionych lub nie ochrzczonych, a zamordowanych lub przypadkowo tylko uduszonych nocą przez matkę dzieci płci żeńskiej.


Wszystkie te wierzenia są niemal identyczne ze spotykanymi na terenach białoruskich. Można więc przypuszczać, że na skutek bardzo licznych kontaktów, jakie istniały na tamtych terenach między ludnością białoruską a polską, efektowne i wyjątkowo interesujące wierzenia dotyczące groźnych rusawek przeszły od jednej społeczności do drugiej.


Podlaskie rusałki lub rusawki niezbyt wiele różniły się od swych białoruskich koleżanek. Były to piękne dziewczyny, o jasnej zwykle karnacji skóry (w ostatnich czasach, gdy nawet w stosunkach wiejskich modna stała się opalenizna, również rusałki posiadały piękne, opalone ciała!), przeważnie o długich, rozpuszczonych włosach. Chodziły one nago albo tylko w białych koszulach. Przeważnie na głowach miały wianki z nadrzecznych lub nawet i wodnych kwiatów. Spotykano jednak rusałki ubrane w królewskie szaty, złociste lub srebrzyste, od których blasku aż mrużyć trzeba było oczy.


Rusałki
Autor: William Adolphe Bouguereau

Zarówno w białoruskich, jak i podlaskich wierzeniach ludowych, obok młodych i pięknych rusałek, występowały podobne istoty tylko stare i brzydkie. Miały to być jakoby dusze starych kobiet, które zginęły w tragiczny sposób lub zapiły się na śmierć. Niektórzy z informatorów z terenu północnego Podlasia podawali, że w odróżnieniu od młodych rusawek stare istoty demoniczne tego typu nazywane były kazytkami. Inni natomiast uważali, że najczęściej nazywane one były babami wodnymi. Otóż na terenach białoruskich nazwa kazytek jest prawie równoznaczna z rusawkami lub rusaukami, i obejmuje zarówno demony występujące pod postaciami pięknych dziewcząt jak również, co prawda znacznie rzadziej, starych bab. Słowo kazytka wywodzi się zaś od białoruskiego czasownika "kazytat", czyli łaskotać.
W dawnych wierzeniach białoruskich piękne rusałki wabiły młodych i urodziwych chłopców na nadbrzeżne polany i tam topiły je lub załaskotywały na śmierć. Groźne one były również dla młodych kobiet, które wciągały do wody i topiły. Ich podlaskie siostrzyce nie wykazywały tak wyraźnych tendencji do okrucieństwa. Chociaż i na tym terenie spotykano się z opowiadaniami o utopieniu lub załaskotaniu na śmierć młodych mężczyzn, ale tego rodzaju opowieści słyszeć było można dość rzadko. Najczęściej natomiast nad brzegami rzek widywano rusałki, gdy prały kijankami swe koszule, tańczyły lub wylegiwały się w promieniach słońca, czy niekiedy nawet w blasku księżyca. Podlaskie rusawki były znacznie bardziej trwożliwe od swych białoruskich siostrzyc i przeważnie na widok człowieka uciekały do wody. Natomiast chętnie straszyły one małe dzieci lub pasące się nad wodami bydło, np. informator z Mielnika nad Bugiem opowiadał, że pewnego razu widział, jak z wody wynurzyły się trzy śliczne dziewczyny w białych koszulach i wpadłszy między pasące się krowy, rozegnały je w różne strony.


Wierzenia w groźne i piękne rusałki, potrafiące niekiedy zamęczyć na śmierć młodych chłopców, musiały wpływać na powstanie legend dotyczących miłosnych perypetii zakochanego w nimfie młodzieńca. Prawdopodobnie część tych legend wywodzi się z folkloru białoruskiego, w którym opowieści o rusałkach są dość liczne. Częściowo jednak są one odbiciem wątków stworzonych przez literaturę piękną. Sprawy te jednak zasługują na specjalne monograficzne opracowanie.


Jeden z moich podlaskich informatorów, rzemieślnik wiejski, zarazem jednak człowiek bardzo inteligentny, dużo czytający, zarazem posiadający pewne literackie uzdolnienia, opowiadał mi cały szereg legend, jakoby ludowego pochodzenia, o tych miłosnych perypetiach pozornie okrutnych i nienawidzących mężczyzn rusałek, ale zarazem poddających się niekiedy ludzkim uczuciom miłości, czy też o chłopcach zakochanych w pięknych wodnych pannach. Zapisując je miałem jednak pewne podejrzenia, że jeśli nawet oparte zostały one częściowo na wątkach starych ludowych legend, to jednak w znacznym stopniu były wytworem literackich uzdolnień mego narratora. Rozmawiając z kilkoma osobami z tejże samej wsi przekonałem się ze zdziwieniem, że opowiadane mi legendy, w innej trochę może uproszczonej formie, były im dobrze znane. Natomiast w innych pobliskich miejscowościach nikt o nich już nie słyszał. l oto nasunęło się tu pytanie, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi, czy były to legendy, które znacznie dawniej powstawały na terenie tej miejscowości i nie rozeszły się szerzej, czy też być może były one dziełem literackich uzdolnień mego narratora, który zresztą zapożyczał pewne fragmenty swych opowieści z polskiego lub białoruskiego folkloru, inne zaś z przeczytanej i odpowiednio przerobionej literatury pięknej.
Na wielu obszarach ziem polskich w drugiej połowie XIX w. dość żywo były jeszcze relikty wspomnień o kobietokształtnych istotach demonicznych zamieszkujących brzegi wód. Oskar Kolberg czy też inni ludoznawcy pisząc o nich wymieniali różne ich nazwy, a więc boginki, mamuny itp. Informacje o nich były już przeważnie mocno zatarte i w znacznym stopniu pokrywały się z innego typu istotami demonicznymi, od których przyjęły nawet swą nazwę, boginek i mamun. Trudno jest natomiast stwierdzić, jak dawniej na ziemiach polskich nazywane były te istoty demoniczne. Pojawiająca się np. niekiedy nazwa wiłów, znana jest na wielu terenach słowiańskich. Szczególnie u Serbo-Chorwatów wiły są odpowiednikami wschodniosłowiańskich rusałek. Można by wysunąć przypuszczenie, że ongiś i na terenach polskich w wierzeniach ludowych występowały te odpowiedniki rusałek zwane wiłkami. W ciągu stuleci w wielu okolicach zatarła się nawet nazwa wiłów, a przyjęła nazwa boginek lub mamun. Zatarły się nawet groźne cechy ich charakteru, okrucieństwo wobec młodych dziewcząt i chłopców. Naturalnie na podstawie skąpych dawniejszych materiałów źródłowych, obecnie gdy już nawet słabe relikty tych wierzeń prawie zupełnie zatarły się, udowodnienie tego rodzaju przypuszczeń jest niemożliwe.


Informacje dotyczące tych polskich wił, czy też wodnych lub przywodnych boginek i mamun są bardzo skąpe. Według mocno już zatartych wierzeń istoty tego typu zimę spędzały w wodach rzek lub jezior, od wiosny zaś do jesieni przebywały w przybrzeżnych zaroślach, rokicinach itp., chociaż niekiedy stale przebywały w wodzie i jedynie dla odpoczynku wychodziły na brzeg. Przeważnie były to istoty podobne do młodych dziewcząt, chociaż niekiedy miały zielone włosy, trupio blade twarze itp. Ubrane były zwykle tylko w białe koszule. Niekiedy jednak nosiły zwiewne zielone sukienki. Przeważnie spotykano je, gdy podobnie jak rusałki, prały kijankami swe koszule, biegając bawiły się w krzakach lub przybrzeżnej wodzie, tańczyły, lub leżały na brzegu. W stosunku do ludzi zachowywały się spokojnie, nie wykazywały też tych groźnych cech co rusałki. Przeważnie zobaczywszy człowieka uciekały w krzaki lub do wody. Czasami jednak płoszyły dzieci lub młode dziewczęta. Niekiedy jednak w złośliwy sposób wyszydzały dziewczyny, które straciły "wianek" lub znalazły się w poważnym stanie. W niektórych okolicach posądzano te wodne lub przywodne demony o zamienianie dzieci, a więc zabieranie ludzkich, a podrzucanie na ich miejsce swoich, które zresztą nie chciały się chować. Były to jednak typowe cechy boginek, z którymi omawiane tu istoty często były mylone.


W niektórych okolicach owe boginki, zbliżone w typie do rusałek, wyróżniały się głównie tym, że na brzegach rzek całe noce tańczyły, a dopiero w dzień zanurzywszy się w odmęty wód odpoczywały. Niekiedy znów miejscem ich tańców były nie tylko nadbrzeżne tereny, ale również polany leśne, ugory, rżyska itp. Nieraz jakoby schwyciwszy młodego chłopca lub nawet dziewczynę potrafiły zatańczyć ich na śmierć.


Rusałki
Autor: Konstanty Makowski

W niektórych okolicach o tych tańczących istotach demonicznych powtarzane były różnego rodzaju opowiadania. W informacji z Działoszyna nad górną Wartą miały to być zaczarowane dziewczęta, które w ten sposób zostały ukarane za to, że wolały chodzić do karczmy na tańce niż do kościoła. Według opowiadania z okolic Krasnegostawu w pewnym domu stojącym przy drodze odbywała się zabawa. Obok niego jechał ksiądz z sakramentami do chorej. Zadzwonił na tańczących, aby przerwali zabawę. Nikt go nie usłuchał. l dlatego dziewczęta te muszą tańczyć do końca świata. Gdy się im nogi od tańca "zczochrają" (zedrą) "do pół golenia", znów im na nowiu miesiąca odrastają, a one się odmładzają i od nowa rozpoczynają swe tańce.


Niekiedy w opowiadaniach ludowych pojawiały się postacie syren albo panien wodnych. Były to dziwne twory posiadające tylko połowę ciała ludzkiego. Z pewnością wzorzec tego typu istot demonicznych przywędrował do Polski z zachodu. Nigdy jednak nie odegrały one poważniejszej roli w naszej demonologii ludowej. Można nawet wysunąć przypuszczenie, że dopiero w XIX w. postaci te, szczególnie dzięki herbowi stołecznej Warszawy, stały się bardziej znane wśród ludu. Różnego typu pseudo-ludowe legendy o syrenach czy też pannach wodnych, drukowane w dziewiętnastowiecznych czasopismach, czynią też raczej wrażenie wytworów literackiej fantazji, niż dawnych ludowych wierzeń.


W niektórych jednak kręgach nadrzecznej ludności importowane z zachodu postacie syren, nimf lub tym podobnych istot demonicznych mogły się szerzej rozpowszechnić. Tak np. wśród galicyjskich flisów, szczególnie w Ulanowie nad Sanem, w dziewiętnastym wieku znane były opowiadania o dziwnej istocie wodnej zwanej "lemuzyna". Z pewnością była to jakaś przeróbka zachodnioeuropejskiej legendy o Meluzynie.


Osobnym natomiast zagadnieniem jest sprawa legend o demonicznych władcach lub władczyniach wielkich obszarów wód, rzek lub jezior. Dawniejsza literatura piękna (np. znany również ze swych prac ludoznawczych literat poznański Ryszard Berwiński) wyeksponowała takie niektóre postacie, jak np. Bogunki lub Goplany. W dziewiętnastowiecznych materiałach ludoznawczych znaleźć można pewne, nadzwyczaj zresztą nikłe ślady wierzeń ludowych o tego typu istotach demonicznych. l tu nasuwa się pytanie, czy były to ślady autentycznych wierzeń, czy też być może niektórzy z dziewiętnastowiecznych ludoznawców notowali dochodzące na teren wsi echa literackich fantazji lub też nawet pragnąc "wzbogacić" nasz folklor w pewnym stopniu zmieniali sens zasłyszanych ludowych opowiadań o demonach wodnych lub przybrzeżnych. Na tego rodzaju pytanie już nigdy jednak nie będzie można znaleźć odpowiedzi.

Za: Bohdan Baranowski: W kręgu upiorów i wilkołaków. Wydawnictwo Łódzkie 1981






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz