poniedziałek, 26 października 2015

O zmorach i nocnicach

Słowo zmora wywodzi się najprawdopodobniej od „morzyć” lub „zmarły”. Zamiennie na różnych terytoriach używano takich określeń jak „mora”, „mara”, „mura”, „morawa”, „morzysko”, „gniotek”, „nocnica”, „siodełko”, „siodlisko”, „siodło”, „wieczornica” ale też „biża”, „ciat”, „dusioł”, „dusznica”, „gmocek”, „koga”, „koszmar”, „mac”, „maceli”, na Rusi „marucha”, „kikimora”.[1]







Badacz istot mitycznych A. Czerny napisał, że dolnołużycka „mórawa” to dusza żywego lub umarłego wychodząca w nocy by dręczyć we śnie ludzi, ssąc krew i dusząc.[2] Przypuszcza się, że zmory słowiańskie były istotami pokrewnymi upiorom. B. Baranowski uważa, że w XVII- XVIII wieku nastąpiło połączenie cech starosłowiańskiej zmory z wyobrażeniem czarownicy z Zachodu, która nękała ludzi we śnie. Skrzyżowanie tych wierzeń spowodowało, że zmorę uważano za osobę żywą, a nie tak jak wcześniej za duszę zmarłego.[3]

Jak wynika z badań L. J. Pełki, B. Baranowskiego, czy O. Kolberga, nie można stwierdzić, czy wierzenia w zmory i upiory w XIX wieku były odrębnymi nurtami, czy też nie ponieważ najprawdopodobniej doszło do licznych zniekształceń oraz pomieszania pojęć i legend z nimi związanych. Na przykład na terenie Zamojszczyzny w tymże wieku uważano, że zmory bądź „gnieciuchy” były to dusze zmarłych osób z rodziny, pokrzywdzonych przed śmiercią lub dusze ludzi zmarłych nagle, bez spowiedzi. Są to zatem wyraźne cechy upiora, a przypisane zmorze. W innym przypadku, we wsi Skoroszyce była ona uważana za kudłatego potworka, który dręczył ludzi i zwierzęta w gospodarstwie.[4] Na Rzeszowszczyźnie wierzono, że były to obrzydliwe demony, śliskie, zimne, z ostrą szczeciną.[5] W Wielkopolsce zmorami mogły być dusze zarówno kobiet, jak i mężczyzn, które podobnie jak w Lubelskim opuszczały ciało nocą, by dusić ludzi pogrążonych we śnie. Kobieta była nazywana morą, a męski odpowiednik „morusem”.[6]



Zmora była to dusza człowieka żyjącego, która w nocy wiodła życie odrębne od swojego ciała, przez co miała charakter pół demoniczny. Jak podaje Pełka 74% osób badanych z regionu lubelskiego miało styczność z wierzeniami w demony, które nachodziły ludzi we śnie. Na terenie tegoż województwa były one nazywane zmorami ale także, rzadziej marami, nocnicami, upiorami lub po prostu złymi duchami.[7] Mogła być bezpostaciowa, jak również przyjmować kształty antropomorficzne, jak cień człowieka, chudej i kościstej kobiety, bądź też dziecka w czerwonej czapeczce. Mogła zatem przybierać wszelkie postacie lub być po prostu niewidzialną. Dodać należy jeszcze, że jawić się mogła jako kot, ćma, mysz, lub baran. Jednak najczęściej była to postać ludzka posiadająca nietypowe cechy. Oprócz tego, że była wysoka i chuda z nogami dłuższymi niż u ludzi, to miała ciało białe i przezroczyste, a światło księżyca przechodziło przez nią tak, że znać był wszystkie kości.[8] Oczy miała podpuchnięte , wargi sine i grube, a dolna warga była obwisła. W okolicy Babiej Góry zmora była wyobrażana jako piękna dziewczyna w kożuchu, jeżdżąca na kółku od kołowrotka. W Gnieźnie miała to być staruszka bez brwi i zębów.[9]



Pochodzenie zmory mogło być dwojakie. Po pierwsze można się nią było urodzić.  Zmorą stać się mogła więc podobnie jak strzygoń osoba z dwoma duszami,  jeśli dziecko takie nie otrzymało na chrzcie dwóch imion  los jego był przypieczętowany. Co odnosi się jak już wspomniałam również do strzygonia. Mówiono też, że zostawało nią dziecko brzemiennej kobiety, jeśli ta przejdzie pomiędzy dwoma innymi kobietami w ciąży.[10] Na terenie Małopolski mogła nią zostać najstarsza lub najmłodsza z 6, 7 lub 8 córek tych samych rodziców.[11] W Wielkopolsce natomiast panowało przekonanie, że człowiek rodząc się zmorą nie ponosi za to odpowiedzialności.[12] Było się nią tu  również niemowlę, które urodziło się z dwoma zębami. Jeśli się je w odpowiednim momencie wyłamało mogło to je uchronić przed losem dusiciela.[13]

Strzygoń



W drugim przypadku zmorą można było się stać w wyniku nie przestrzegania nakazów i przykazów religijnych. Dlatego zostawała nią kobieta, która zamordowała nowo narodzone dziecko lub pozbyła się płodu.  Ponoć po takim czynie dziewczynie ukazywał się diabeł, by oznajmić jej, że odtąd znajdować się będzie w jego mocy, a służyć mu będzie jako zmora dusząc i wysysając krew z ludzi oraz koni. Zatem to szatan mógł sprawić, że kobieta przemieniała się w groźnego demona lub pół demona. Zazwyczaj uważano, że w momencie śmierci zmora kończyła swoją działalność. Widać więc wyraźnie, że powody przeistoczenia się w marę były ściśle związane z pokutą za niechrześcijańskie i niemoralne postępowanie, które Kościół potępiał, a więc mamy tu samobójstwo, morderstwo, łamanie przykazań kościelnych.[14] Spotkać się można był z poglądem, że zmorą będzie dziecko, gdy przy chrzcie zamiast „zdrowaś Mario”, wypowie się „zmoraś Mario”.[15] Na terenie Wielkopolski wierzono, że zostać nią może dziecko, jeśli ksiądz przy chrzcie nie odwróci stuły.[16] Lub też, kiedy dziecko do chrztu zostało przyniesione głównym wejściem zamiast bocznym.[17] Na Mazowszu i Podlasiu morami były dusze pokutujących niewiast.[18] Natomiast na południu Małopolski i na Podhalu zmora określana  była jako siodełko. Nazwa taka została jej przydana ze względu na to, iż wierzono, że były to dusze żywych ludzi, którzy nie przystąpili do bierzmowania lub nie przestrzegali w życiu przykazań wiary chrześcijańskiej, dusząc człowieka kładła mu na piersi siodło. Napadały też na ludzi nie noszących medalików lub szkaplerzy.[19]

źródło: f.kafeteria.pl


W lubelskim wierzono, iż była to bliska sąsiadka. Twierdzono również, że jest to upiór, który za życia był krewnym bądź kochankiem. Zmorami po śmierci mieli stawać się też ludzie, którzy mieli krzaczaste, zrośnięte brwi.[20] Niekiedy uważano, że osoba która była zmorą, za dnia była ospała i ociężała.

W Wielkopolsce ludność  wierzyła też, iż gniotek jest to kobiecy strzygoń. Różnica polegała między innymi na tym, że mora posiadała tylko jedną duszę i po śmierci nie powstawała z grobu, chyba, że jej duch za życia był zły, a nieochrzczony. Straszyła więc za życia i za pomocą diabła przybierała nieraz różne postaci. Zamieniały się w słomę, trawę lub mysz, psa, kota, kobyłę. Wszystko to by zakłócić ludzki sen. W okolicach Lublina miała przychodzić pod postacią ćmy, komara. O zmorach pisał również dr Zieleniewski. Była to istota niewidzialna, która dostawała się do domu przez dziurkę w oknie lub przez otwór po sęku w drzwiach. W Wielkopolsce oprócz ludzkich i zwierzęcych postaci mogła się zamienić w tasiemkę, gruszkę lub jabłko.[21]
Przychodzić miała przed północą do młodych mężczyzn, przeważnie nieżonatych. Przy czym najczęściej zamieniała się w kota i od nóg w górę właziła na mężczyznę leżącego na wznak, by siąść na piersi, wczepiała się wtedy w nią pazurami. Biedak nie mógł się ruszyć, oddychać mu było ciężko. Rano człowiek taki jest zmęczony i z dnia na dzień coraz bledszy. Stąd też wzięło się przysłowie „blady jak zmora”.[22] W chełmskim, zamojskim ale i w pozostałych rejonach Polski zmora wychodząc z ciała podczas snu szkodziła zwłaszcza tym ludziom, którzy w jakiś sposób zasłużyli sobie na złośliwe zachowanie z ich strony.

Charakterystyczne, że kobiety zmory były z natury zazwyczaj łagodne i spokojne.[23] Przychodziła więc do upatrzonych przez siebie osób, do których żywiła niechęć bądź urazę. Przy czym np. na terenie Wielkopolski liczne były opowieści o tym, iż zmora, aby dotrzeć do swojej ofiary musiała przejechać kołem wiele kilometrów. I tak opowiadano o tym, że gdy toczyło się koło po drodze i przewróciło, wychodziła z niego mora prosząc napotkane osoby by pomogły je podnieść.[24]
Przygniatała ofiarę ciężarem własnego ciała tak, że stawała się nieruchoma lub omdlała, siadając na piersi przyciskała ją kolanami, tak że powodowało to uderzenie krwi do głowy, po czym wysysała krew ściekającą z nosa.[25] Napastowany człowiek nie mógł się obudzić z  feralnego snu, stękał, sapał dopóki zmora nie opuściła go wraz z pierwszym pianiem koguta. Mora musiała powrócić do swojego ciała nad ranem, inaczej groziła jej śmierć.[26]
Szeroko były rozpowszechnione przysłowia „włóczy się za mną jak zmora”, „męczy mnie jak zmora”. Były używane w sytuacjach, kiedy ktoś uprzykrzał życie innej osobie, łażąc za nią bez ustanku lub dopominając się czegoś w natrętny sposób.[27]

Zmory nawiedzały ludzi śpiących na wznak, oczywiście nie zdawano sobie wtedy sprawy z faktu iż w takiej pozycji człowiek ma po prostu ciężki sen. Uważano też, że piła ona krew przez małe otworki, tak więc ukąszenia po insektach były domniemanymi śladami działalności zmór. Gnieciuch na Podgórzu przywierał ustami do piersi i ssał, aż człowiek tracił siły.[28]
Gdy w stajni znajdowano zmęczone konie, ze zmierzwiona sierścią, zwykle tłumaczono sobie, że dosiadała je owa istota. Mogła rzecz jasna też zabijać zwierzęta.[29]
Gniotek w Małopolsce oprócz mierzwienia koniom sierści, zaplatał im również grzywy.[30] Ludzie ówcześni wierzyli odnajdując w gospodarstwie martwe kury, że to właśnie ich sprawka, nie biorąc pod uwagę, że mogło to być dzikie zwierzę, które nocą zakradło się do kurnika lub obory. Przeważnie, gdy spostrzeżono nawet, że z gospodarstwa ucieka łasica lub lis, twierdzono, że to zmora przybrała taką postać by łatwiej przedostać się do zagród zwierzęcych.  Wszelkie nie zrozumiałe dla nich stany fizyczne, chorobowe przypisywali właśnie działalności demonów, w tym zmór.

Przyczyniła się do tego oczywiście niewiedza i literatura jarmarczna oraz poniekąd bujna nieraz wyobraźnia. Dlatego też takie objawy jak duszność, niestrawność, przepicie, czy zwykłe bóle głowy były dobrym materiałem na urealnienie tychże istot. Opinię taką wyrażał też T. Walicki w „ Naukach dla włościan...”, gdzie przypisywał wiarę w zabobony niehigienicznemu życiu ludu oraz nadmiernemu spożyciu alkoholu i przejadaniu się przed snem, nie wspominając już o tym, że nie wietrzono w izbach. Prowadziło to do zaduchu, a w rezultacie do trudności w zasypianiu i ciężkiego snu.[31] O zmorach jednak nie opowiadano otwarcie, czyniono to raczej po cichu. Taki stan rzeczy przypisać można wierze, że stworzenie to usłyszane przez resztę domowników mogło i im zagrozić, i doprowadzić do uszczerbku na zdrowiu. Zatem jeśli złapano zmorę to przeważnie zaraz wypuszczano, po wymuszeniu obietnicy nie nawiedzania więcej tegoż domu.[32]


Zmora


Ciekawe jest, że były zmory, które ssały krew ludzką ale były i takie, które ssały sok z drzew. Historię o istocie takiej opowiadała Elżbieta Kostaśka z Modlnicy. Dotyczyła ona małżeństwa, w którym żona była morą. Chodziła ona w nocy do lasu i wysysała sok z osiki. Mąż jej przyuważył te wyczyny i zagroził, że zetnie drzewo. Ostrzegła go więc, że jeśli to zrobi, ona umrze. Sprawdziło się to w niedługim czasie, kiedy chłop w gniewie ściął drzewo.[33] Znane były  też zmory końskie i bydlęce. Przybierały postać starej, brzydkiej kobiety lub młodej dziewczyny oraz miłego chłopca w czerwonej czapeczce. Mogły zamienić się również w czarnego kota lub wilka. Odziane były zwykle w białą szatę. Do obór  i stajni zakradały się nocą, dusiły i ujeżdżały konie, przynosząc nieraz pomór.[34] Oprócz ludzi i zwierząt dusiły  np. na Mazurach ptaki, w okolicach Ostródy drzewa iglaste, w Poznańskim wodę i krzewy cierniste, natomiast w powiecie szczytnowskim ogień.[35] Znana była opowieść o rodzinie w której były cztery córki zmory, a każda dusiła inny żywioł, jak pisze B. Baranowski, a więc ludzi, zwierzęta, wodę i ziemię.[36]

Będąc narzędziem diabła zmora świadomie, lub czasem też nie, dręczyła ludzi. Wychodząc w nocy często była właśnie nieświadoma swojego postępowania, a w dzień nic nie pamiętała. Czasem zdarzało się, że domyślała się co robiła w nocy lub tez dowiadywała się z ust innych. Działała tylko w nocy ponieważ w dzień była normalna kobietą wykonującą obowiązki domowe. Bywało, że mężczyzna dojrzawszy męczącą go kobietę w pół śnie, szedł do niej za dnia, by porozmawiać o zajściu. Ta jednak o niczym nie wiedziała albo nie chciała się przyznać.  Wyżej wymieniona kobieta z Modlnicy znała jeszcze inne opowiadania na temat zmór, przytoczę tu jedną z nich. Para narzeczeństwa miała wziąć ślub, jednak z określonych przyczyn ona wyszła za innego, a on poślubił inną kobietę. Po niedługim czasie jego była luba została poproszona na chrzestną. Niedługo też zaczęła jako zmora nachodzić niedoszłego męża i jego współmałżonkę, wysysając z nich krew, powodując tym samym ciężki sen i osłabienie u obydwojga. [37]




Ludzie opowiadali, że gdy dusiła ich zmora czuli na piersi ciężar, nie mogli przy tym wydać z siebie głosu ponieważ język trzymała im demon. Gdy już się coś takiego raz zdarzyło stosowano różne środki, aby się nie ponawiało. Istniały zatem przeróżne sposoby, aby uwolnić się od tego stworzenia, przy czym z przekazów badanej ludności można podzielić te działania na dwie grupy. W pierwszej z nich praktyki te mają podłoże ściśle magiczne o charakterze dawnych wierzeń ludowych. Między innymi drugiej nocy należało zmienić miejsce spania, jeśli atak miał miejsce w stodole, trzeba było spalić słomę na której się spało, a człowieka męczonego przez nią pilnować podczas snu. Kiedy zmora siadła już na ofierze należało ją zrzucić z siebie i wstać. Przestrzegano też takich prostych czynności jak zasypianie z nogą założoną na nogę, przy czym powinna być to lewa noga założona na prawą. Czyniono tak, gdyż sądzono, że lewa strona symbolizowała nieszczęście, a prawa szczęście.[38] Przy czym lewa strono oznaczała również śmierć, zatem zakładając lewą nogę na prawą skazywano zmorę na „sen wieczny”.[39]

Zamiennie można było to stosować z zakładaniem palca na palec u prawej ręki. Ważne też było by nie spać na wznak, a zasypiać leżąc na brzuchu lub na prawym boku. Co wydaje się być zrozumiałe, gdyż śpiąc na lewym odciążano serce. Pomóc mogło trzymanie przy łóżku lub w nim, czegoś żelaznego, najlepiej jeśli byłaby to siekiera. Wierzono bowiem, że żelazo odganiało demony, dlatego też było obecne przy tzw. momentach przejścia. Na Mazowszu przy wynoszeniu z domu trumny ze zmarłym kładziono w progu właśnie siekierę. Ponieważ istoty nadprzyrodzone miały się bać żelaza, miało to gwarantować, że jeśli nawet nieboszczyk powróci do życia, to nie przejdzie przez tak naznaczone miejsce.[40]
W wielkopolskim był to zazwyczaj nóż, tam też zasypiano odwrotnie tzn. w miejscu głowy kładziono nogi. Przez co mora wkładała język nie w usta, a w odbyt. Powróćmy jeszcze do owych momentów przejścia, towarzyszyły im obrzędy, które były procedurą magiczno-rytualną. Miała ona umożliwić przejście z jednego stanu w drugi, a więc np. z czasu kawalerskiego w czas małżeński lub z czasu życia w czas śmierci. Przy czym na obrzęd przejścia składały się trzy fazy: wyłączenia ze stanu dotychczasowego, marginesu oraz włączenia do stanu następnego.[41]
Zatem ci, którzy odeszli w fazie marginesu byli umarli i jednocześnie nieumarli, będąc tym samym demonami.[42]

Północnica i Południca


Najskuteczniejszym sposobem jednak w tym rejonie miało być rozpoznanie tożsamości zmory.[43] Do obrony przed nią przydatny był również kij, który pozostawiano w zasięgu ręki. Oprócz tego mówiono, że zasypiając należy mieć w ustach kawałek chleba lub trzymać na piersiach szczotkę włosem do góry. Oczywiście najprostszym sposobem było niezasypianie w następną noc po ataku.[44] Inne metody to ustawienie w rogu sypialni lub przy łóżku brzozowej miotły ponieważ drzewo to było symbolem szczęścia, maiło również chronić od uroków i złych mocy, które  miały nie mieć wstępu tam, gdzie ono się znajdowało.[45]

Aby ją odstraszyć można było powiesić w sypialni lub stajni lustro. W momencie, gdy zmora się zbliżała należało przerwać nitkę lub przełamać słomkę. Powiadano, że po obietnicy zaopatrzenie zmory w chleb lub masło dawała człowiekowi spokój, pod warunkiem, że następnego dnia rano w postaci małej dziewczynki lub staruszki, otrzyma co jej obiecano. W przeciwnym razie demon się mścił.[46] Zdarzało się, że ofiara była przytomna podczas duszenia, wtedy należało poruszać środkowym palcem u stopy. Niekiedy sięgano po bardzo radykalne środki, gdy stworzenie takie nie chciało dać spokoju. Radzono mianowicie, aby zjeść własne odchody, a wtedy zmora z obrzydzenia więcej nie przyjdzie. W ekskrementach był bowiem pierwiastek życia ale i element cieleśnie ludzki, a więc też śmierci.[47]

Do środków apotropeicznych należało również smarowanie przed snem piersi kałem lub spożywanie kolacji w wychodku.[48] Jeśli zmora przybierała postać małych zwierząt, skuteczną obroną było trzymanie w izbie, czy też oborze psa lub kota, których się bały. Przytoczyć tu można historię o gospodarzu, którego koń męczony był co noc przez ta istotę. Zostawił więc w stajni  psa, który po pewnym czasie zaczął szczekać. Gdy przybiegł ów chłop, ujrzał jak ucieka z jego gospodarstwa pogryziony kot. Następnego dnia dowiedział się, że siódma córka sąsiada została pogryziona przez jakieś psy. Szybko więc skojarzył ze sobą te dwa fakty. By zabezpieczyć się przed jej duszeniem zawieszano też w stajni martwą srokę. W domu natomiast można było w drzwi włożyć szydło lub położyć na krzyż miotłę i siekierę.[49] Pozbyć się zmory można było zapraszając ją na śniadanie lub obiad. Lecz nie zawsze to skutkowało. Przeważnie, gdy się ją już ugościło posiłkiem dawała człowiekowi spokój, jednak zdarzało się, że powracała następnej nocy dusząc jeszcze bardziej zajadle niż poprzednio.[50]

W opowiadaniach ludowych, kiedy złapało się już zmorę należało przyczepić ją do ściany igłą lub szydłem. Ta rano przemieniała się w piękną dziewczynę, sąsiadkę z ranną częścią ciała w której znajdowało się ostre narzędzie, przedmiot.[51] Mogła też osoba trzecia lewą ręką niewidzialną zmorę zagarnąć od głowy do stóp do butelki trzymanej w prawej dłoni, którą trzeba było wrzucić do wody lub ognia.[52] W Wielkopolsce, aby poznać kto jest morą, należało położyć w progu nową, nieużywaną miotłę. Ta lub ten, który pierwszy przez nią przeszedł był morusem lub morą.[53]

źródło: archiwum.wiz.pl


Druga grupa jest związana z symboliką i tradycją religii chrześcijańskiej. Wtedy też, aby pozbyć się problemu, mieszkanie skrapiano wodą święconą, a kredą również poświęconą kreślono trzy krzyżyki przy klamce. Można też było narysować krzyż na całych drzwiach lub nad łóżkiem oraz modlić się. Kiedy zmora się zbliżała, należało się przeżegnać, a każdego dnia przed zaśnięciem odmawiać pacierz. Jeśli chodzi o zapewnienie sobie bezpiecznego i spokojnego snu, kładziono się spać z obrazkiem Św. Benedykta na piersi, okadzano miejsce spania święconym zielem lub trzymano blisko posłania wodę święcona w miseczce lub buteleczce. Niezawodnym sposobem było rzecz jasna bierzmowanie.[54] Wokół posłania rysowano święconą kredą prostokąt lub elipsę. Wierzono, że takiej linii nie mogła ona przekroczyć. Należało to zrobić bardzo dokładnie, gdyż pozostawiona nawet mała przerwa mogła jej umożliwić przedostanie do ofiary. Odpychające dla nich były zapach ziół lub świeżego tataraku. Nęciły je zaś zapachy słomy jęczmiennej lub owsianej. Okadzano więc łóżko ziołami.[55] Aby dziewczyna będąca marą przestała się w nią zamieniać, kropiono ją wodą święconą. Przy czym mogło to odnieść dwojaki skutek. Pomagało lub potrafiło zabić.[56]

Widać więc, że atrybuty religijne miały równie duże znaczenie i moc w oczach ludzi zamieszkujących wieś, co środki o podłożu magicznym. Obydwie te sfery magiczna i religijna, często przenikały się wzajemnie. By nie przychodziła więc można było zatkać w drzwiach dziurę po sęku. Dorosły powinie spać w skórzanym, ślubnym pasie lub kłaść koło siebie kosę, gdyż rzeczy tych miała się ta zjawa bać.  W przypadku, gdy dotyczyło owe zjawisko dzieci, powinny one spać z dorosłymi. Ale równie dobrze można było przeżegnać się trzy razy przed snem i odmówić pieśń kościelną.[57] Obecne były również poglądy, które negowały takie postępowania. Zdarzały się osoby, które twierdziły, że są one nieskuteczne ponieważ siły nadprzyrodzone są nieograniczone i nieobliczalne. Powstrzymywanie ich nie leżało w gestii ludzkiej, gdyż człowiek nie miał takiej mocy i woli, by im się przeciwstawić. Tyczyło się to zarówno strzygoni, jak i zmór.

Kiedy nie pomagały sposoby przekazywane z pokolenia na pokolenie zasięgano porady i pomocy ludzi będących pewnego rodzaju fachowcami w tej materii, byli to przeważnie znachorzy i znachorki, „słabość w zawierzaniu wróżbitom i znachorom, nie mniej zabobonność najgłówniejszą podobno chłopka naszego wadą.”[58] Osoby bardziej religijne korzystać wolały z pomocy duchownych cieszących się autorytetom. Ci jednak nie zawsze byli do niej skłonni. Chętni natomiast byli organiści i kościelni. Pobierali oni oczywiście za to stosowną opłatę. W otoczeniu mieszkańców danej chałupy i sąsiadów odprawiał w izbie modlitwy i śpiewy, kropił niewidoczną zmorę wodą święconą i wypowiadał łacińskie formuły. Wywierało to duże wrażenie na zgromadzonych, co miało zapewne nie mały wpływ na to, że przestawali się ci ludzie skarżyć na ataki ze strony zmory.[59]

Jeśli człowiek był odważny poradzić sobie można było łapiąc ją. Znana była historia, jakoby pewien silny młodzieniec był męczony przez to stworzenie. Postanowił zatem zaczekać na nią. Kiedy ta się pojawiła, włażąc na nogi chłopakowi i pnąc się do góry, ten ją pochwycił. Jego oczom jednak ukazał się kot. Przywiązał go więc paskiem do nogi stołu. Rano okazało się po przemianie, że jest to kobieta podkochująca się w nim. Przysięgła wtedy, że więcej go nachodzić nie będzie. Nierzadko dało się słyszeć w Lubelskiem wyrażenie „ścigaj kota-wiąż do płota!”.[60]

Pewien chłop zaczaił się na nawiedzającą go zmorę, przy otworze którym wchodziła ona w zmienionej formie. Co ważne, trzeba zaznaczyć, że zmora musiała opuścić dom ta samą drogą, którą się do niego dostała. Złapał ją więc gospodarz na pasek Św. Franciszka, zaczęła przybierać wtedy różne postaci, aż w końcu przeistoczyła się po północy  w kobyłę. Zrobił jej chłop z owego paska uździenice i jeździł na niej przez 7 lat co noc. Kiedy się pas przetarł, wreszcie odzyskała wolność. Pojechał wtedy ów mężczyzna w odwiedziny do chrzestnej swojego dziecka. Zastał ją leżącą na łożu śmierci, na którym wyznała mu, że to ona była zmorą, na której przez 7 lat jeździł, po czym umarła.[61]

Jeśli nie doszło do zaślubin, a narzeczona była zmorą nachodziła swojego niedoszłego męża. Czyniła to pod różnymi postaciami ale najczęściej jako naga kobieta. Opowieść z Modlnicy dotyczy właśnie takiej sytuacji. Młody mężczyzna w końcu zaczaił się na marę, a kiedy była już w środku zatkał dziurę, która ta się dostała do jego izby. Zapalił światło i ujrzał nagą dziewczynę z którą wcześniej się spotykał. Ulitował się jednak nad nią i wypuścił. Nazajutrz poszedł do niej lecz ta wszystkiego się wyparła. By mieć spokój ożenił się z nią, a dziury w drzwiach pozatykał korkiem. Po kilku miesiącach ta kobieta zaszła w ciąże. Mąż stwierdził, że teraz na pewno już przez taki otworek nie przejdzie, więc go odetkał. W nocy jednak okazało się, że dziewczyna zniknęła, a on już jej więcej nie zobaczył.[62]

Nocula czyli nocnica
źródło: ja.gram.pl


Ciekawe były opowieści pochodzące z Wielkopolski, gdzie rozpowszechnione były opowieści o zjedzeniu zmory. Miało to związek z jej przemianą w owoce. Znane były historie, jakoby męczony przez nią mężczyzna obudził się i pochwyciwszy gruszkę leżącą na jego piersi zjadł ją. Rano odnalazł zaś na strychu tylko głowę i nogi służącej. Lub też o mężczyźnie, który odnalazłszy gruszkę w końskiej grzywie, a nie wiedząc, że jest to zmora przekroił ją na pół i zjadł, natomiast pestki rzucił na dach. Rano, gdy się obudził cały był we krwi, a na dachu leżały kości. Wtedy dopiero uzmysłowił sobie, że zjadł zmorę.[63]

Opowieści takie i jej podobne w tym regionie są bardzo liczne. Z Modlnicy pochodzi też historia o parobku i wdowie. Służył on w jej gospodarstwie, a ona w zamian karmiła go posoką. Kiedy już miał tego dosyć udał się po poradę do swojej matki chrzestnej, która parała się czarami. Powiedziała mu, że posoka ta jest krwią ludzką i należy do niego, a wdowa chowa ją w kominie. Kazała mu też, aby w nocy zaczaił się na nią na strychu przy drzwiach, a kiedy zmora przyjdzie go dusić, zepchnął ją w dół. Tak też uczynił i zszedłszy na dół poznał, że była to jego gospodyni. Ta ledwie żywa zagroziła, że mu urwie łeb i nigdzie się przed nią nie schroni. Uciekł więc parobek do wcześniej wspomnianej czarownicy. Ta poleciła, żeby udał się do kościoła i pierwszej nocy stanął na ambonie w ręku dzierżąc zapaloną gromnicę, drugiej miał stanąć na ołtarzu i bronić się świecami z niego. Trzeciej nocy miał wejść nad krzyż, który był zawieszony na środku kościoła. Przez pierwsze dwie noce odpierał ataki wdowy i zmór, które ze sobą przyprowadziła. Następnej nocy, gdy schował się nad krzyżem zmory nie mogły go znaleźć. Poprosiły więc boginkę, aby ukradła nieochrzczone dziecko, a kiedy ta je przyniosła wskazało gdzie siedzi parobek. Skoro tylko go zobaczyły, wymyśliły sposób w jaki go dostać. Od kowala węgle zabrały i rozpaliły ogień pod bania na której siedział. Wytrzymał jednak dzielnie te tortury, a gdy wybiła północ uciekły straszydła, tak jak i poprzednich nocy. Mimo odwagi młodzieńca, obrażenia były na tyle poważne, że zmarł.[64]

Historia ta w różnych odmianach istniała w wielu wsiach m. in. w Tomaszowicach. Widać więc, że wierzono, iż były to stworzenia sprytne, paktujące ze sobą nawzajem, a także z innymi stworzeniami demonicznymi. Na tych kilku przykładach dostrzec można pory działania i sposoby, jakie stosowały by dręczyć ludzi.



Stany chorobowe lub zmęczenie przypisywano zwykle działania zmory, uważano, że ciężko zapobiec napastowaniu przez nią. Jest to zrozumiałe ponieważ choroba mogła być długa lub nawracająca, a i przyzwyczajenia żywieniowe, które powodowały ciężki sen, nie ulegały zmianie.

Swego rodzaju odmianą zmory była nocnica. W XIX wieku wiadomości o nich zatarły się i pomieszały ale prawdopodobnie pochodziły z demonologii przedchrześcijańskiej. Miały to być demony męczące nocą dzieci. W kazaniach polskiego husyty z XV wieku jest wzmianka, jakoby matki, aby zabezpieczyć dzieci przed działalnością nocnicy pytały położnicę, czy urodziła się dziewczynka, czy chłopiec. Wiadomości o nich pojawiają się również w dziele „Czarownica powołana” z pierwszej połowy XVII wieku. Odnajdujemy  wiadomości dotyczące nocnic także w zielniku Sz. Syreniusza i pracy Haura. Jest w nich mowa, że powodują owe istoty zły sen i płacz u niemowląt. Dlatego też bywają nazywane płaczkami.[65] Oprócz tego obecne były takie nazwy jak „nocznica”, „kleknica”, „bandurka”, „klękanica”, „latające światełko”.

Nocnica w okolicach Rzeszowa, Chełma i w niektórych regionach Śląska była określeniem zmory. Były to demony odbierające odpoczynek nocny, a sprowadzające dręczące sny. Przy czym obiektem ich zainteresowań były głównie dzieci.[66]
Na Mazowszu i Lubelszczyźnie jeszcze pod koniec XIX wieku żywe były wierzenia w noclice. „Nocula” jak już było wyżej wspomniane, zajmowała się męczeniem niemowląt. Płacz dziecka nocą tłumaczono podszczypywaniem przez nią.[67]

Liczne były zabiegi magiczne dotyczące np. suszenia pieluszek. Wygłaszano również specjalne formuły magiczne, które miały odpędzić nocnice. Należało je wymawiać w określonym miejscu, m. in. tam gdzie schodziły się trzy płoty. Kiedy słońce zachodziło krwawo, matka by uchronić dziecko przed nocnicami wołała „Zaże, zaże, zażyczki weźcie memu dziecku nocnicki” lub „Zorze, zorzyczki, odejmijcie mojemu dziecku morzyczki, odejmijcie od niego płakanie, a dajcie mu dobry sen”.[68] Można też było podawać maluchowi mleko z białego maku. Inny rytuał zapobiegawczy polegał na tym, że matka siadała z dzieckiem w oknie bądź stawała w drzwiach, a pierworodny syn lub jakiś chłopiec obiegał domostwo i wołał „są tu nocnice”. Kobieta odpowiadała wtedy „są”, a chłopak krzyczał „ niech zginą, niech przepadną”. Oczywiście istniały określone momenty wieczorem, kiedy matka z niemowlęciem mogła podejść do okna, a kiedy należało się tego wystrzegać. Nocnice te były najprawdopodobniej demonami żyjącymi w lasach lub polach.[69] W celu ochrony dziecka przed nocnicami należało stanąć wieczorem przed wejściem do domu, trzymając niemowlę na rękach, wezwać nocnicę i rzucić na nią urok, aby płakało jej dziecko a nie własne.[70]

Nocnica
Autor: makota
źródło: www.deviantart.com

„Nocznica” była to też personifikacja choroby łączona z cechami śmierci. W radomskim powiadano, że nocnica przychodziła do izby, kiedy człowiek był chory. Jeśli stanęła za jego głową, oznaczało to, że wyzdrowieje. Jeżeli zaś w nogach, patrząc mu w oczy, spodziewać się można było śmierci.[71]

Na Śląsku z kolei były to złośliwe demony prowadzące podróżnych w nocy na bezdroża. Chodząc przez pola nie można było gwizdać, śmiać się i śpiewać ponieważ wabiło to nocnice. Mówiono, że przybierały postać niebieskich płomyczków i zawsze pojawiały się grupami. Atakowały również ludzi, którzy nie klękali, gdy biły dzwony na „Anioł Pański”. Ofiary swoje przewracały, deptały i polewały wodą. Jeśli kogoś złapały, a ten się nie obronił to zamieniały go w dzika.[72] Najczęściej pokazywały się w adwencie, jesienną porą, wychodziły też, gdy w kościele biły dzwony. Ubrane były w czarne suknie i białe płachty. Gdy spostrzegło się w nocy dwa światełka, pryskające iskrami znaczyło to, że są to nocnice. Nie można było ich o nic pytać, ani rzucać w nie kamieniami, bo zaczynały męczyć człowieka. Pokazywały się na moczarach. Aby pozbyć się nocnicy ludzie kropili mieszkania wodą święconą. Wtedy nie miała prawa i mocy wejść pod dach domu.[73]

W Beskidzie Śląskim mówiono natomiast iż nocnice były to dusze dziewczyn, które zmarły między zapowiedziami, a ślubem. Były one silnie zbudowane, miały chude nogi i długie włosy, które czesały szyszkami.[74]

Jak więc widać zabobony dotyczące nocnic są bardzo zróżnicowane i większości pomieszane z tymi dotyczącymi zmór. W przypadku wierzeń, iż pojawiały się te istoty demoniczne na bagnach jasne jest wytłumaczenie iż ludzie interpretowali w ten sposób nie znane sobie zjawisko samozapłonu np. metanu i innych gazów wydzielających się podczas gnicia odpadów roślinnych bez dostępu powietrza, które miały miejsce właśnie na terenach bagnistych.

Tajemniczy świat zjawisk przyrody i zasady w nim panujące często nie były zrozumiałe dla człowieka w dawnych czasach. Dlatego też ukształtował on bogaty i różnorodny świat istot boskich i demonicznych, co z kolei spowodowało powstanie licznych legend, mitów i podań ludowych.

Wszystko to co budziło w ludziach strach i przerażenie, będące niezrozumiałe spowodowało powstanie wyobrażeń fantastycznych do których zaliczyć można anioły, diabły ale i wilkołaki, zmory, upiory, elfy, utopce, ubożęta i dziwożony.[75] W systemie religijnym demony były to istoty bogopodobne będące pośrednikami między światem boskim i ludzkim lub też miały one charakter antyboski, szkodząc człowiekowi.[76] Liczne demony z naszej kultury ludowej należały do słowiańskiego świata demonicznego lub boskiego.


Dziwożona (Mamuna)


Za umarłych niosących nieszczęście uważano w wielu społecznościach samobójców, zmarłych śmiercią nagłą lub dusze dzieci narodzonych martwymi, czy też kobiety zmarłe przy porodzie.[77] To te dusze powracające, ze świata Słowian dały początek całej otoczce budującej się wokół nich wierzeń, przekształcając w istoty demoniczne, których ludzie lękali się jeszcze w XIX wieku.

Mimo iż tak naprawdę umarli nękający żywych posiadali taką egzystencję pośmiertną, jaką im wymyślili. Miejsca ich pobytu oraz los i życie w zaświatach pod tą lub inną nazwą, zależał od wyobrażeń ludzi z danej epoki i kultury. Wyobrażenia te stanowią istotny składnik każdej religii, czy to pogańskiej, czy chrześcijańskiej.[78] Powstały one m. in. dlatego, że ludzie lękali się swojego pośmiertnego losu i pragnęli uzyskać swojego rodzaju gwarancję.
Przypisy:


[1]B. i A. Podgórscy, Wielka księga demonów polskich: leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, s. 535.
[2]M. Janion, Wampir biografia symboliczna, Gdańsk 2002, s. 117.
[3]B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981, s. 66- 67.
[4]Ibidem, s. 69.
[5]F. Kotula, Przeciw urokom. Wierzenia i obrzędy u Podgórzan, Rzeszowiaków, Lasowiaków, Warszawa 1989, s. 182.
[6]Kultura ludowa Wielkopolski, pod red. Józefa Burszty, T.3, Poznań 1967, s. 452.
[7]L. J. Pełka, Polska demonologia ludowa, Warszawa 1987, s. 157.
[8]Ibidem, s. 156- 157.
[9]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 539-540.
[10]B. Baranowski, W kręgu..., s. 67.
[11]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 68.
[12]Kultura…, s. 452.
[13]W. Łysiak, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód 1993, s. 39.
[14]B. Baranowski, W kręgu..., s. 67.
[15]Ibidem, s. 67.
[16]Kultura…, s. 452.
[17]W. Łysiak, op. cit., s. 39.
[18]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 537.
[19]L. J. Pełka, op. cit., s. 162.
[20]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 537.
[21]W. Łysiak, op. cit., s. 39.
[22]M. Zieliński, O przesądach lekarskich ludu naszego, Kraków 1845, s. 51.
[23]L. J. Pełka, op. cit., s. 158.
[24]W. Łysiak, op. cit., s. 42.
[25]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 535.
[26]Ibidem, s. 540.
[27]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 17, Kraków 1884, s. 100.
[28]F. Kotula, op. cit., s. 182.
[29]B. Baranowski, W kręgu..., s. 71.
[30]J. S. Bystroń, Etnografia Polski, Warszawa 1947, s. 142.
[31]L. J. Pełka, op. cit., s. 156.
[32]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 17, Kraków 1884, s. 99.
[33]Idem, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 70.
[34]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 540.
[35]Ibidem, s. 540.
[36]B. Baranowski, W kręgu..., s. 71.
[37]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 71.
[38]L. Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku, Gdańsk 2000, s. 107.
[39]Ibidem, s. 116.
[40]A. Fischer, Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego, Lwów 1921, s. 249-250.
[41]L. Stomma, op. cit., s. 97.
[42]Ibidem, s. 100.
[43]Kultura…, s. 452.
[44]L. J. Pełka, op. cit., s. 160.
[45]M. Marczewska, Drzewa w języku i kulturze, Kielce 2002, s. 156.
[46]B. Baranowski, W kręgu..., s. 72.
[47]L. Stomma, op. cit., s. 98.
[48]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 358.
[49]Ł. Gołębiowski, Lud polski, jego zwyczaje, zabobony, Warszawa 1830, s. 156-157.
[50]W. Łysiak, op. cit., s. 40.
[51]B. Baranowski, W kręgu…., s. 73.
[52]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 537.
[53]W. Łysiak, op. cit., s. 39.
[54]L. J. Pełka, op. cit., s. 160.
[55]B. Baranowski, W kręgu..., s. 73- 75.
[56]Ibidem, s. 71.
[57]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 74.
[58]Ł. Gołębiowski, op. cit., s. 129.
[59]B. Baranowski, W kręgu..., s. 77.
[60]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 17, Kraków 1884, s. 99.
[61]Idem, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 70.
[62]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 71.
[63]W. Łysiak, op. cit., s. 40.
[64]O. Kolberg, Dzieła wszystkie, T. 7, Kraków 1874, s. 71-72.
[65]B. Baranowski, W kręgu..., s. 78-79.
[66]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 315-316.
[67]D. Żołądź-Strzelczyk, Dziecko w dawnej Polsce, Poznań 2002, s. 70.
[68]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 317-318.
[69]B. Baranowski, W kręgu..., s. 79-80.
[70]M. Delimata, Dziecko w Polsce średniowiecznej, Poznań 2004, s. 85.
[71]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 318.
[72]J. Broda, O czarownicach utopcach i nocnicach, Bielsko- Biała 1980, s. 24.
[73]Ibidem, s. 25.
[74]B. i A. Podgórscy, op. cit., s. 316-317.
[75]L. J. Pełka, op. cit., s. 9.
[76]Ibidem, s. 10.
[77]J. C. Schmitt, Duchy żywi i umarli w społeczeństwie średniowiecznym, Gdańsk- Warszawa 2002, s. 13.
[78]J. C. Schmitt, op. cit., s. 11.



Autor: Iga Walczewska-Bińczyk





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz